Bardzo bałam się sięgnąć po ostatnią część średniowiecznej trylogii Folletta, bo nie chciałam rozstawać się ze wspaniałym fabularnym światem, stworzonym przez jednego z moich ulubionych pisarzy. Zwyciężyła jednak ciekawość, zwłaszcza, że miałam nadzieję, że będzie to nie tylko świetna powieść historyczna, ale także książka z gatunku, w którym Follett czuje się najlepiej – powieść szpiegowska.
Kategoria: Ken Follett
Filary ziemi #2 – „Świat bez końca”
Po drugą część epickiej trylogii Kena Folletta sięgałam z ogromnymi oczekiwaniami. „Filary ziemi” rozbudziły mój apetyt i od „Świata bez końca” oczekiwałam podobnych fajerwerków. Czy tym razem mojemu ulubionemu autorowi ponownie udało się skraść moje serce?
„Kryptonim KAWKI”, czyli dziewuchy górą!
Po książki Folletta zawsze sięgam z ogromną przyjemnością, bez względu na to, czy jest to powieść historyczna, szpiegowska, czy może thriller wojenny. „Kryptonim KAWKI” to historia niezwykła, poświęcona brytyjskiej misji, której celem było zniszczenie jednego z ważniejszych niemieckich ośrodków łączności na terenie okupowanej Francji. Nie byłoby w niej pewnie nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że grupa partyzantów, biorących udział w akcji, składa się tylko i wyłącznie z kobiet.
Filary ziemi #1 – „Filary ziemi”
„Filary ziemi” – pierwsza część epickiej sagi Kena Folletta, mogą przestraszyć czytelnika swoimi rozmiarami. To ponad 800 stron tekstu pisanego dość drobnym drukiem, a sama książka ma też ponadprzeciętną wielkość. Sam autor twierdzi, że to jego najważniejsze dzieło, choć początkowo nikt nie chciał wydać tej powieści. Udało sie dopiero wówczas, gdy thrillery i powieści sensacyjne Folletta trafiły na listy bestsellerów. Ja sama znałam go do tej pory z książek o tematyce szpiegowskiej i choć bez wahania umieściłabym jego nazwisko na liście trzech ulubionych pisarzy, dopiero niedawno udało mi się sięgnąć po tę słynną sagę.
„Igła” jako powód mojej miłości do książek o szpiegach
Milion razy już pewnie wspominałam, że uwielbiam książki Kena Folletta. „Klucz do Rebeki” i „Trzeci bliźniak” należą do grona moich ulubionych powieści tego autora. Ostatnio czytałam dwie jego nowsze książki: „Zamieć” i „Zabójczą pamięć”. Urlop postanowiłam więc spędzić, czytając jedną ze starszych, można by chyba rzec klasycznych, powieści – „Igłę”. Miesiąc wcześniej przeczytałam kilka stron, ale jak wiadomo, każda książka musi trafić na właściwy moment i wówczas nie był to dobry czas na lekturę powieści szpiegowskiej.
Gdy byłam dzieckiem, mama bardzo polecała mi „Podróż za jeden uśmiech” Adama Bahdaja, którego uwielbiam. Wszystkie jego książki czytałam z zapartym tchem po kilka razy (zwłaszcza „Kapelusz za sto tysięcy” i „Wakacje z duchami”), a przez tę nie byłam w stanie przebrnąć. Przeczytałam ją za drugim razem, z ogromną przyjemnością, ale musiało minąć kilka lat, bym była w stanie po nią sięgnąć. To tyle jeśli chodzi o dygresję, jeśli jesteście ciekawi, czy urlop był odpowiednim czasem na lekturę „Igły”, odpowiedź poznacie w dalszej części posta.
Przepis na powieść sensacyjną à la Ken Follett
„Zabójcza pamięć” to historia dosyć oklepana – tak mogliby stwierdzić fani „Tożsamości Bourne’a” Roberta Ludluma. Cóż, ja akurat fanką tej ostatniej powieści nie zostałam, nie udało mi się przebrnąć przez początkowe rozdziały i z żalem odłożyłam ją na półkę, gdzie czeka na swoją drugą szansę. Może otrzyma ją w te wakacje, kto wie? Nie o Robercie Ludlumie jednak będzie dziś mowa, a o jego koledze po fachu, którego książki zbierają do kolekcji moi rodzice.
Tym razem wybrałam powieść, którą mama i tata polecali najbardziej. Nie byłam do końca przekonana (to wszystko wina Ludluma), ale ostatnio mam do czytania bardzo dużo motywacji i nie odkładam książek na półkę, nawet jeśli bardzo mi się nie podobają. Zaryzykowałam, bo przecież bez ryzyka nie ma zabawy. Spakowałam „Zabójczą pamięć” Kena Folletta do torby podróżnej i wróciłam z nią do Warszawy.
Szkocka zamieć, groźba epidemii i całkiem zabawni terroryści
Gdy byłam mała, jak każde dziecko chciałam być dorosła, jednak nie po to, by zarabiać pieniądze na słodycze, nie musieć chodzić spać po wieczorynce i nie słuchać się rodziców. Moja fascynacja dorosłością była związana z biblioteką mojej mamy, pełną książek Ludluma, Forsytha, Higginsa, Folletta i Forbesa. Gdy byłam starsza, zapomniałam kompletnie o moich dziecięcych czytelniczych marzeniach, skupiona na przygotowaniach do matury.
Matura nadeszła, a ja musiałam czymś zająć głowę, by nie spędzać czasu na nauce, która i tak wówczas nie miałaby już sensu. Pamiętam, że zaczytywałam się wówczas „Aktami Odessy” Forsytha – swoją drogą książką dla mnie osobiście wyjątkową, o czym napiszę innym razem. Ken Follett zainteresował mnie jednak dosyć późno, pewnie dlatego, że mało zdyscyplinowana ze mnie czytelniczka. Zwykłam skakać z kwiatka na kwiatek – tu przeczytam kryminał, tam książkę Jane Austen, a w międzyczasie sięgnę po jakąś pracę historyczną.