Książki, Thriller, Yrsa Sigurdardóttir

Islandzki statek widmo

statek śmierci

Yrsa Sigurdardóttir to jedna z moich ulubionych autorek. Do tej pory przeczytałam cztery z sześciu wydanych przez nią książek, których główną bohaterką jest prawniczka Thora i ubolewałam nad tym, że nigdzie nie mogę znaleźć dwóch pozostałych. Gdy więc znalazłam „Statek śmierci”, nie wahałam się ani chwili.

Dużą zaletą tego cyklu jest możliwość czytania książek w dowolnej kolejności. Autorka nie opowiada w nich o szczegółach poprzednich śledztw, nie grozi nam więc rozczarowanie i nie psujemy sobie lektury. Wątki związane z życiem prywatnym głównej bohaterki są bardzo poboczne i nawet jeśli poznamy je w nieco innej kolejności, nie zepsuje nam to lektury.

Islandia wydaje się szczególnie interesująca dla seryjnych morderców. W tej książce, podobnie jak w poprzednim, mamy do czynienia z tajemniczą zbrodnią. Do portu przypływa bowiem luksusowy jacht, na którym powinno znajdować się siedem osób, a tymczasem… nie ma żadnej. Nie ma też żadnych śladów, które mogłyby pomóc w ustaleniu, co tak właściwie stało się z czteroosobową rodziną i trzema członkami załogi. Thora zostaje wynajęta przez rodziców zaginionych pasażerów – ma im pomóc w uzyskaniu pieniędzy z ubezpieczenia i uzyskaniu praw do opieki nad jedyną wnuczką, która nie wzięła udziału w rejsie. W ten sposób zostaje wplątana również w śledztwo, które ma na celu ustalenie, co tak właściwie stało się z pasażerami statku.

Książka podzielona jest na rozdziały, w których poznajemy historię z punktu widzenia Thory i tego, co odkrywa, oraz wydarzeń, które w rzeczywistości miały miejsce podczas rejsu. Narracja z tych dwóch perspektyw przeplata się, ale nie sprawia, że karty odsłaniane są przez autorkę zbyt szybko. Wręcz przeciwnie – choć „Statek śmierci” rozpoczyna się z przytupem, potem akcja nieco zwalnia. by ponownie ruszyć z kopyta pod koniec powieści. Nie jest to z pewnością styl, do którego przyzwyczaiła nas Yrsa, ale ja i tak byłam zachwycona.

Pomimo tej zmiany tempa akcji w porównaniu do poprzednich powieści, zachowane zostały inne charakterystyczne cechy stylu autorki. Przede wszystkim Yrsa pisze w niezwykle sugestywny sposób, który sprawia, że krew mrozi się w żyłach, a na rękach pojawia się gęsia skórka. Gdy czytałam tę książkę wieczorem, bałam się trochę zgasić światło przed zaśnięciem. Zakończenie jak zawsze jest zupełnie niespodziewane – jeszcze nigdy nie udało mi się odgadnąć, kto w powieściach o Thorze dopuścił się zbrodni.

Jak autorce udało się sprawić, że mimo powolnego tempa akcji „Statek śmierci” czyta się z zapartym tchem? Każdy rozdział kończy się w taki sposób, że aż chce się przewrócić stronę i czytać dalej, nawet jeśli przez chwilę ma być nieco bardziej nudno. Wszak gdzieś tam dalej czeka na nas rozwiązanie zagadki, prawda?

Mnie Yrsa nie zawiodła, a dzięki lekturze uświadomiłam sobie, że trochę się za nią stęskniłam. Może to dobry moment, by odświeżyć sobie jej poprzednie książki?