„Porwanie na planecie Z” to kolejny debiut, który ukazał się nakładem Wydawnictwa poczytne.pl. Tytuł może nie przykułby mojej uwagi w normalnych okolicznościach, ale wciąż mam w pamięci debiutancką powieść Poli Styx, wydaną nakładem tego samego wydawnictwa, no i cóż… Nie mogłam się oprzeć. 🙂
Powieść opowiada historię trzynastu osób, które znalazły się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie i zostały porwane przez galaktycznych terrorystów. I w sumie chyba tylko tyle umiem Wam o niej powiedzieć, bo tak naprawdę sama nie jestem do końca pewna, co się w niej tak właściwie wydarzyło.
Z gatunkiem science-fiction mam ten problem, że często nie do końca rozumiem, o co w nich chodzi. Dodając do tego dużą liczbę bohaterów, na których dokładne przedstawienie autorka poświęciła niemal pół powieści (co nie pomogło mi wcale w odróżnianiu ich od siebie), otrzymałam dość duży chaos, z którego dopiero pod koniec coś zaczęło się wyłaniać.
Rozumiem zamysł autorki dotyczący różnicowania planet jedynie literami alfabetu (jak w tytule powieści), ale obawiam się, że jest to kolejny aspekt, który skutecznie utrudnia odnalezienie się w świecie przedstawionym. Ja do tej pory nie mam jasności, która część galaktyki gwarantowała lepsze, a która gorsze pochodzenie i skąd wywodzili się religijni fanatycy. Pogubiłam się niestety w ilości szczegółów.
Na plus z pewnością zaliczam ironiczny, a często nawet czarny humor autorki i dużą ilość popkulturowych nawiązań do współczesnego świata. Mamy tu zatem religijnych terrorystów, typową pracownicę korporacji – panią od PR, która manipuluje ludźmi równie skutecznie jak swoimi klientami i dziennikarzy, którzy manipulują przekazami medialnymi. Lubię takie satyry na kulturę Zachodu, będące niejako odbiciem obecnej sytuacji na świecie.
O ile bohaterowie w większości nie przypadli mi do gustu (zwłaszcza panie), o tyle grupa terrorystów, stylizowana na mieszkańców Europy Wschodniej i Azji, skradła moje serce. Gdyby wszyscy bohaterowie byli tak wykreowani jak oni, byłabym tą pozycją zachwycona.
Miałam też całkiem spory problem z językiem autorki, momentami używane przez nią sformułowania kompletnie nie współgrały z moim własnym przekonaniem o tym, jak literacki język polski powinien wyglądać.
Podsumowując – za dużo bohaterów (zwłaszcza tych kompletnie nieciekawych), za dużo informacji, za dużo zbędnych nazw. W kolejnym tomie życzyłabym sobie z pewnością dopracowania warsztatu pisarskiego i dopracowania portretów bohaterów. Czekam zatem z niecierpliwością na drugą część.