Antyutopia/dystopia/utopia, Książki

„Jednostka” – szwedzka dystopia o świecie zbędnych ludzi

jednostka

Po przeczytaniu „Nie opuszczaj mnie” Kazuo Ishiguro zapałałam ogromną miłością do dystopii. Kiedy więc dowiedziałam się o premierze szwedzkiej przedstawicielki tego gatunku, czyli „Jednostki”, nie wahałam się ani chwili.

„Jednostka” opowiada historię Dorrit, której nie udało się założyć rodziny, dlatego po ukończeniu odpowiedniego wieku, podobnie jak inne bezdzietne osoby, trafia do miejsca zwanego Jednostką, w którym będzie miała okazję stać się pożyteczną, poddając się niebezpiecznym testom medycznym i oddając organy dla osób użytecznych, które przysłużyły się społeczeństwu, zakładając rodzinę. Główna bohaterka jest zbędna, ale pogodzona z losem, całkiem zadowolona z warunków, które otrzymała w zamian za poświęcenie ostatnich miesięcy swojego życia dla osób użytecznych. Niespodziewanie jednak Dorrit się zakochuje i jej sposób patrzenia na świat zaczyna się zmieniać, zwłaszcza, gdy otrzymuje wiadomość, która wcześniej wydawałaby się jej niemożliwa.

Przyznam szczerze, że nie polubiłam Dorrit zbyt mocno. Już sama historia jej przeszłości dała mi dużo do myślenia. To kobieta zakochana w mężczyźnie, który nigdy nie chciał zostawić dla niej żony, kobieta całkowicie bezwolna, bez instynktu przetrwania, nie zrobiła nic, by zmienić swoją sytuację, poza kilkoma nieudolnymi próbami samodzielnego adoptowania dziecka. Nawet w momencie, gdy miała możliwość całkowitej zmiany swojego życia, nie zrobiła nic. Zdecydowanie nie przypadłyśmy sobie do gustu. O wiele bardziej wolałam koleżanki Dorrit, które umiały się wściec, gdy ona w wyniku swojej sytuacji życiowej miała szansę ucieczki.

Trudno mi będzie uniknąć porównań z „Nie opuszczaj mnie”, więc pozwolę sobie na nie w tym miejscu. Zasadnicza różnica wynika ze sposobu skonstruowania fabuły – w powieści Ishiguro mamy do czynienia z dziećmi, które od samego początku były przygotowywane do donacji organów, których dokonywano na nich, gdy dorosły. W „Jednostce” mamy do czynienia z ludźmi, którzy w zależności od płci trafiali do Banku Rezerw w wieku 50 lub 60 lat. O ile w wypadku dzieci, które poznałam w „Nie opuszczaj mnie” rozumiałam bezwolność wobec przeznaczonego im losu, o tyle „Jednostka” wzbudziła u mnie pod tym względem mieszane uczucia.

Przeszkadzał mi też w tej powieści wątek miłosny – był moim zdaniem zbyt sztuczny, wyidealizowany. Dorrit nareszcie może być tym, kim zawsze chciałaby być, nie musi udawać, że wystarcza jej związek z żonatym mężczyzną, a mimo to dalej pozostaje jedną z najbardziej bezpłciowych bohaterek, jakie kiedykolwiek spotkałam w literaturze.

Sam pomysł na fabułę był naprawdę ciekawy, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że autorka przemyciła w nim dużo informacji na temat mentalności ludzi z krajów skandynawskich. Sam portret Dorrit też wydaje mi się całkiem ciekawy pod względem psychologicznym. Jej sytuacja i to, że trafiła do Jednostki, wynika tak naprawdę ze sposobu wychowania jej przez matkę, która wpoiła jej wartości, skutecznie uniemożliwiające bohaterce wejście w zdrową relację z mężczyzną. Miałam poczucie, że relacja Dorrit z Johannesem również nie jest do końca zdrowa głównie dlatego, że sama bohaterka nie miała w sobie gotowości do tego, by być w partnerskiej relacji. Potrzebowała za to oddać się mężczyźnie i lubiła spędzać czas na fantazjowaniu o tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby poznała ukochanego w normalnym świecie. Sęk w tym, że trudno mi było oprzeć się wrażeniu, że poza Jednostką ich relacja nigdy by nie zaistniała.

Z jednej strony wiem, że tego typu powieści są przewidywalne aż do bólu, z drugiej zaś wątek miłosny rozbudowany był na tyle, że liczyłam, że jednak zakończenie będzie zupełnie inne. Stąd też moje rozczarowanie – gdyby autorka nie eksplorowała tak bardzo relacji Dorrit i Johannsena, przymknęłabym oko na wszystkie te rzeczy, które wzbudziły moją irytację. A może nawet w ogóle nie zwróciłabym na nie uwagi?

„Jednostka” to z jednej strony ciekawa interpretacja społeczeństwa, w którym wszystko jest podporządkowane rodzeniu dzieci i wychowywaniu kolejnych pokoleń na jak najlepszych obywateli, z drugiej zaś mam poczucie, że jej potencjał został zmarnowany przez nadmierną eksploatację wątku romantycznego. Niemniej będę śledzić dalsze poczynania autorki, bo pod względem warsztatowym jej debiutancka powieść jest napisane świetnie i trudno się od niej oderwać.

 

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Editio.