Wiecie, jakie były ulubione zajęcia większości studentów psychologii? Nie była to psychometria, chociaż jako jedna z nielicznych szczerze ją uwielbiałam. Wykłady z psychopatologii – to był nasz ukochany przedmiot. Niby nieobowiązkowy wykład, a co tydzień w auli zbierało się nas całkiem sporo, by posłuchać o objawach kolejnych zaburzeń psychicznych (i przy okazji odnaleźć 90% tych objawów u siebie).
Gdy pewnego razu padło wreszcie hasło „schizofrenia”, sala z pewnością mocno się ożywiła, nic tak bowiem nie fascynowało studentów, jak schizofrenia paranoidalna i omamy (wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że te dotyczące narządu wzroku rzadko mają miejsce w przypadku schizofrenii). Ludzki mózg jest niezwykle fascynujący, skoro potrafi wytworzyć spostrzeżenia zmysłowe bez wystąpienia bodźca zewnętrznego, który by te spostrzeżenia wywołał.
O ile trudno polemizować ze zdaniem, że umysł człowieka to bardzo intrygujący twór, o tyle powodów, by tak sądzić, możemy znaleźć już mnóstwo. Ten, o którym opowiem Wam dziś (i który w mojej skromnej opinii jest jednym z najciekawszych zaburzeń), związany jest z książką pt. „Człowiek o 24 twarzach” i w potocznym języku znany jest jako „rozdwojenie jaźni”. Zanim więc przejdę do opowiedzenia Wam o wspomnianej przeze mnie książce, chciałabym poświęcić kilka słów tematowi samego zaburzenia.
Czym jest dysocjacyjne zaburzenie tożsamości?
Dysocjacja jest niedojrzałym mechanizmem obronny ego, który umożliwia ucieczkę przed lękiem, spowodowanym wystąpieniem traumatycznego wydarzenia, zwłaszcza we wczesnym dzieciństwie. Polega na oderwaniu od siebie takich procesów psychicznych, jak świadomość czy pamięć, które normalnie ze sobą współistnieją, a w konsekwencji dysocjacji zaczynają występować naprzemiennie lub nadal występują równocześnie, ale nie ma między nimi oddziaływania.
Jednym z takich zaburzeń jest dysocjacyjne zaburzenie tożsamości, czy (zgodnie z klasyfikacją ICD-10) osobowość mnoga. Polega ono na występowaniu dwóch lub więcej tożsamości u tego samego człowieka, z których każda jest na tyle zintegrowana, by prowadzić swoje własne życie wewnętrzne. Każda z nich naprzemiennie przejmuje kontrolę nad zachowaniem, co powoduje występowanie luk w pamięci. Ważne jest, że tego typu zaburzenia nie są związane z działaniem substancji psychoaktywnych i nie dotyczą dziecięcych fantazji dotyczących zabaw z wyimaginowanym przyjacielem.
Poszczególne tożsamości mogą, ale nie muszą, wiedzieć o sobie nawzajem. Mogą zdarzyć się również sytuacje, w których ich wiedza w tym zakresie jest zupełnie różna. Poza tym mogą różnić się od siebie wiekiem, płcią, znajomością języków obcych, umiejętnościami, schorzeniami, wynikami badań, poziomem funkcji fizjologicznych, charakterem pisma, akcentem, wiedzą ogólną, mogą też nosić zupełnie inne imiona i posiadać własny cykl menstruacyjny.
W przypadku tego zaburzenia celem psychoterapii jest integracja poszczególnych tożsamości.
„Człowiek o 24 twarzach” – o czym jest ta historia?
„Człowiek o 24 twarzach” to historia Billy’ego Milligana, który stał się jednym z najbardziej znanych przypadków osobowości wielorakiej w historii. W wyniku traumatycznych wydarzeń z dzieciństwa, związanych między innymi z próbą samobójczą ojca i przestępstwami na tle seksualnym ze strony ojczyma, mały Billy zaczął wykształcać alternatywne tożsamości, które pomagały mu radzić sobie z przeżyciami, których udźwignięcie byłoby czymś niezwykle trudnym nawet dla dorosłej osoby.
W wieku szesnastu lat Billy próbował popełnić samobójstwo, więc wykształcone przez niego tożsamości podjęły decyzję o „uśpieniu” swojego gospodarza. Łącznie z podstawową osobowością, u Billy’ego istniały dwadzieścia cztery tożsamości. Dziesięć z nich to osobowości, które były uprawnione do tego, by przejmować kontrolę. Zarządzał nimi Arthur – Anglik, który jako pierwszy odkrył istnienie pozostałych tożsamości i odgrywał decydującą rolę w warunkach bezpiecznych. Wówczas to od jego decyzji zależało, kto będzie sprawował kontrolę nad tożsamością. Gdy warunki zmieniały się na niebezpieczne (na przykład w więzieniu), kontrolę przejmował drugi zarządca – Jugosłowianin o imieniu Ragen.
Poza wspomnianymi dziesięcioma tożsamościami, którym pozwolono na przejmowanie kontroli, istniało jeszcze trzynaście tożsamości określanych mianem „niepożądanych” – ich istnienie ujawniono dopiero w trakcie pobytu Billy’ego w Atheńskim Ośrodku Zdrowia Psychicznego.
Dwudziesta czwarta osobowość nie należy do żadnej z tych kategorii. Jest nią bowiem Nauczyciel – suma ich wszystkich, nazywający siebie „Billym w jednym kawałku”, mający dostęp do wspomnień wszystkich pozostałych tożsamości, a w konsekwencji pamiętający wszystko. To on był głównym rozmówcą autora książki.
Książka rozpoczyna się w momencie, w którym na Uniwersytecie Stanowym Ohio ktoś dokonuje gwałtów na trzech studentkach. Sprawcą okazuje się Billy Milligan, jednak coś w jego zachowaniu sprawia, że adwokaci, którzy zostali mu przydzieleni, zaczynają wątpić w jego zdrowie psychiczne. Od tej pory równolegle z toczącym się procesem, poznajemy koleje losu człowieka, który kiedyś został okrutnie skrzywdzony.
Oprócz tego mamy też okazję obserwowania, jak wyglądał proces terapii Billy’ego i to chyba ta część lektury wywoływała we mnie najwięcej negatywnych uczuć. Psychoterapia to trudny proces i widząc, jak wiele pracy wkładał w swoje leczenie sam Billy, nie mogłam zrozumieć, dlaczego ludzie byli wobec niego tak okrutni. Zachowanie niektórych osób spośród personelu szpitalnego, a także tych, których Billy spotykał na zewnątrz, potrafiło w kilka sekund zburzyć to, co lekarze wraz ze swoim pacjentem przez kilka miesięcy starannie budowali.
Człowiek, który doświadczył okrucieństwa czy wyrachowany geniusz zła?
Nie jest prawdą, że każdy chorujący psychicznie przestępca jest psychopatą, choć ludzie, którzy nie mają na ten temat żadnej wiedzy, chętnie rzucają pojęciem „psychopatia” na prawo i lewo. Sęk w tym, że o ile diagnoza dyssocjalnego zaburzenie osobowości świadczy o tym, że osoba popełniająca zabroniony czyn była w pełni świadoma tego, co robi, o tyle poczytalność osób będących w stanie psychozy, jest co najmniej ograniczona.
Sęk w tym, że czterdzieści lat temu przypadek Billy’ego był pierwszym w historii Stanów Zjednoczonych procesem, w którym oskarżony został uznany za niewinnego z powodu osobowości wielorakiej. Niestety, dziś nadal, zwłaszcza w Polsce, ludzie łatwo przypinają etykietki typu „Skoro zabił, to na pewno był chory psychicznie”, co przyczynia się do stygmatyzacji osób doświadczających kryzysów zdrowia psychicznego.
Biorąc pod uwagę zwłaszcza kontekst stygmatyzacji, jest to książka godna polecenia. Przede wszystkim dlatego, że jest oparta na autentycznej historii, ale sfabularyzowana, żeby ułatwić czytelnikowi odbiór. Autor rozmawiał z Milliganem, głównie zaś z Nauczycielem, bo to właśnie jego wspomnienia umożliwiły powstanie tej książki. Lektura z pewnością daje dużo do myślenia, bo pokazuje, że pod zaburzeniem kryje się człowiek, który został kiedyś okrutnie skrzywdzony, który nie wie tak naprawdę, co się z nim dzieje, jest zagubiony i nie rozumie, czemu inni nie chcą uwierzyć, że to nie on popełnił przestępstwo, o które został oskarżony. Trudno uwierzyć w to, że Milligan był geniuszem zła i wymyślił sobie całą tę skomplikowaną i wielowątkową historię, by oszukać wymiar sprawiedliwości, lekarzy i całe społeczeństwo.
Jedyne, co przeszkadzało mi nieco w odbiorze tej książki, to duża stronniczość autora – wiem, że część czytelników czuje się przez niego zmanipulowana. Widać wyraźnie, że Keyes chciał ukazać nam Billy’ego w jak najlepszym świetle i pewnie miał w tym dość oczywisty cel, jakim jest uświadomienie czytelnikowi, że to, co z jego strony może wydawać się jednoznacznie, wygląda całkowicie inaczej, gdy tylko zmienimy perspektywę.
Można się również pastwić nad tym, że autor postanowił sfabularyzować tę historię, ale wyobraźcie sobie teraz, że przedstawiałby ją tak, jak psychiatrzy uczestniczący w procesie norymberskim (zainteresowanych odsyłam do „Dziennika norymberskiego” Gilberta i „Rozmów norymberskich” Goldensohna). Mimo tego, że bardzo interesuje mnie tematyka procesów zbrodniarzy nazistowskich, musiałam włożyć w lekturę dużo uwagi. A „Człowiek o 24 twarzach” po prostu sam się czytał. Nie umiałam się oderwać od tej książki. Fascynowała mnie od pierwszych do ostatnich stron. Być może należy wziąć poprawkę na moje wykształcenie, ale i tak uważam, że jest to lektura warta uwagi, która pozostawia po sobie mnóstwo refleksji dotyczących tego, czy i jak wymiar sprawiedliwości, system penitencjarny i psychiatria radzi sobie w takich sytuacjach.
Historia Billy’ego Milligana to jednocześnie dobitny dowód na to, że ludzki mózg wciąż jest i pewnie jeszcze bardzo długo będzie niezbadanym do końca kosmosem.