Po przeciętnym „Więźniu nieba” bałam się sięgnąć po „Labirynt duchów”, przerażona tym, że po lekturze ostatniej części Cmentarza Zapomnianych Książek resztka magii Zafóna ulotni się bezpowrotnie. Przeczytanie ostatniego tomu serii, którą się kocha, zawsze wiąże się z ogromnym ryzykiem – nic wówczas nie jest już takie jak było, znika przyjemna nutka tajemnicy, którą nakręcała niewiedza dotycząca zakończenia. Opierałam się długo, ale w końcu po jakimś czasie od premiery, gdy już ostygły nastroje, głosy oburzenia i okrzyki zachwytu, „Labirynt duchów” sam znalazł się w moich rękach, a wtedy już nie mogłam się dłużej opierać.
Nie będę opowiadać o fabule tej powieści, bo na tym etapie trudno byłoby napisać coś o niej w skrócie, nie ujawniając przy tym istotnych szczegółów. Napiszę więc tylko, że pierwsze skrzypce w tej opowieści gra zupełnie nowa bohaterka – Alicja. Tajemnicza dziewczyna z tajemniczą przeszłością, którą zaskakująco dużo łączy z rodziną Sempere i uwielbianym przez czytelników Ferminem.
Tajemnica goni tajemnicę już od pierwszych stron pierwszego tomu serii. „Labirynt duchów” nie ustępuje pod tym względem poprzednim częściom. W jego świetle „Więzień nieba” staje się o wiele bardziej zrozumiały, czwarty tom wnosi bowiem dużo do opowiedzianej w trzeciej części historii.
Alicja próbuje rozliczyć się z przeszłością, a przy okazji pomaga czytelnikom rozwikłać zagadki, obecne w serii już od czasu „Cienia wiatru”. Czwarty tom spina całą tetralogię w jedną całość i zdecydowanie warto przeczytać wszystkie powieści za jednym zamachem, by lepiej zrozumieć zawiłą fabułę, którą zafundował nam Zafón. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że zbyt długie przerwy w lekturze kolejnych tomów nie ułatwiają czytania dalszych części, dużo szczegółów bowiem ulotniło się w czasie tych przerw z mojej pamięci.
„Labirynt duchów” nie zachwycił mnie swoim klimatem, tak jak „Cień wiatru” i „Gra anioła”, ale też Barcelona jest już nieco inna, a reżim generała Franco odcisnął na niej swoje piętno. Nie jest to też chyba najmroczniejsza powieść w całym cyklu, bo „Gra anioła” wywoływała we mnie zdecydowanie większy niepokój. Cieszę się, że w „Labiryncie…” powrócił stary dobry Fermin i jego elokwentne żarty na tematy wszelakie.
Alicja i Daniel mogą konkurować ze sobą o tytuł najbardziej tragicznej postaci tej powieści. Gdybym miała wybierać, Daniel wzbudził we mnie o wiele większe współczucie – tragiczna historia śmierci jego matki i niepewność co do swojego pochodzenia odciskają na nim niewyobrażalne piętno.
Bałam się tej lektury, nie ze względu na jej gabaryty (bo takie książki uwielbiam najbardziej), ale ze względu na rozczarowanie „Więźniem nieba”. „Labirynt duchów” był książką, wobec której nie miałam żadnych oczekiwań, bo nie wiedziałam nawet, czego się spodziewać. Nie jestem nią rozczarowana, ale mam poczucie niedosytu. Czegoś mi w niej zabrakło i chyba faktycznie magia pierwszych dwóch tomów gdzieś się ulotniła. Niemniej z przyjemnością wrócę do świata Cmentarza Zapomnianych Książek. Może następnym razem uda się w oryginale?