Swoją przygodę z twórczością Zygmunta Miłoszewskiego postanowiłam rozpocząć od książki, która najczęściej rzucała mi się w oczy. „Jak zawsze”, bo o niej mowa, to podobno świetna tragikomedia o alternatywnej historii nie tylko Polski, ale też dwojga bliskich sobie ludzi. Podobno…
Bohaterami tej książki są Grażyna i Ludwik – małżeństwo z pięćdziesięcioletnim stażem, które pewnego dnia budzi się w alternatywnej rzeczywistości sprzed pięćdziesięciu lat. Żeby sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana, małżeństwo budzi się młodsze o pół wieku, w pełni sił witalnych i z ciałami, których nie dotknęły jeszcze drastyczne zmiany związane ze starzeniem się. Początkowo jest nawet zabawnie – okazuje się bowiem, że Polska, w której się obudzili, jest zupełnie innym krajem i nie ma nic wspólnego z Polską Republiką Ludową. Jest czymś w rodzaju kolonii francuskiej, ale ZSRR nie zrezygnował ze swoich zakusów i pod pozorem stworzenia Unii Słowiańskiej dąży do przejęcia kontroli nad polskim państwem.
Pomysł na przeniesienie fabuły wydaje się całkiem ciekawy, mam jednak wrażenie, że autor kompletnie zmarnował jego potencjał. Nasi bohaterowie postanawiają z tej okazji przeżyć alternatywne wersje swojego życia. Byłby do świetny przyczynek do rozważań o tym, czy można po raz drugi przeżyć pierwszy raz. Sęk w tym, że nieprzewidywalność tej powieści i element zaskoczenia, którym zachwyciła mnie na samym początku, dość szybko przemijają, pozostawiając jedynie frustrację.
Całość życia dwojga naszych bohaterów opiera się na seksie. Myślą o nim przez cały czas, ich głównym zmartwieniem jest to, że seks z innym partnerem był słaby oraz to jak bardzo chcieliby uprawiać seks ze sobą. Powieść jest bardzo przewidywalna, w pewnym momencie przestaje nawet być zabawna, a szczyt absurdu autor osiągnął w momencie, gdy Ludwik, kierowany złym przeczuciem, postanowił ostrzec Grażynę, że z ich rzeczywistością jest coś nie tak. Faktycznie było – gdy Grażyna przekroczyła granicę Warszawy, znalazła się w świecie, który wszyscy znamy. Sęk w tym, że para jakiś czas później udała się razem na Mazury – z rzeczywistością wówczas wszystko jest w porządku. Wiele jestem w stanie pisarzom wiele wybaczyć, ale jednego nie potrafię – braku logiki.
Trudno mi oprzeć się wrażeniu, że ta książka została napisana na siłę. Pomysł był świetny – mogła dzięki temu powstać naprawdę zabawna powieść, skłaniająca do refleksji o tym, czy naprawdę warto się zastanawiać „co by było, gdyby”. Zamiast tego dostajemy nudne jak flaki z olejem political fiction.