Na drugą odsłonę cyklu „Psycholog czyta książki” zaplanowałam książkę znaną, popularną, można by rzec – klasyczną i kultową. Przede mną trudne zadanie i dlatego na wstępie uprzedzę, że niniejszy tekst nie będzie poświęcony analizie metafory szpitala psychiatrycznego. Moim celem jest pokazanie, że tę metaforę można rozumieć dosłownie.
Głównym bohaterem powieści jest McMurphy, wybitny oszust, który daje się zamknąć w szpitalu psychiatrycznym, by uniknąć kary pozbawienia wolności. Pobyt w tym przybytku traktuje jako rodzaj świetnej zabawy, nie zdaje sobie jednak sprawy, że jego wyjście ze szpitala musi poprzedzić decyzja o tym, że już wyzdrowiał. Osobą decyzyjną w tej materii jest Wielka Oddziałowa, która choć pozornie wydaje się dbać o pacjentów, w rzeczywistości znęca się nad nimi i jest przedstawicielką Kombinatu, którego celem jest uporządkowanie sytuacji na oddziale. McMurphy buntuje pacjentów przeciwko Wielkiej Oddziałowej i dopiero wówczas zdaje sobie sprawę z tego, że jedynie od niej zależy, czy będzie mógł opuścić szpital. Narratorem powieści jest Wódz – wysoki półindianin, który udaje głuchoniemego i jest w trakcie psychozy, co sprawia, że poznajemy rzeczywistość szpitala poniekąd z perspektywy jego choroby.
Nie jest niczym niezwykłym, że tematyka związana z zaburzeniami zdrowia psychicznego jest delikatną materią. Osoby dotknięte takim kryzysem od zawsze skazane były na społeczny ostracyzm, czuły się wyobcowane, gorsze, co dodatkowo potęgowała sytuacja związana z jakością opieki psychiatrycznej. Ręka do góry, komu psychiatria kojarzy się przede wszystkim z zamkniętym oddziałem całodobowym, kaftanami, drzwiami bez klamek i kratami w oknach? No właśnie. Chciałabym opowiedzieć Wam o psychiatrii, którą możemy znaleźć w „Locie nad kukułczym gniazdem” i o tej, którą mamy na co dzień w Polsce.
Rzeczywistość w książce
Przedstawiony w książce szpital psychiatryczny bez wahania możemy uznać za instytucję totalną, która ingerowała we wszystkie dziedziny życia swoich „podopiecznych”. Pacjenci nie mogli wyrażać swojego zdania, a nawet, gdy próbowali, Wielka Oddziałowa manipulowała nimi tak skutecznie, że przyznawali jej rację. Zawsze znajdował się powód, dla którego ich prośby nie mogły zostać wysłuchane. Można było odnieść wrażenie, że oddziałowa miała jeden zasadniczy cel – nie dopuścić do opuszczenia szpitala przez żadnego z pacjentów. Chciała, by zostali na oddziale aż do śmierci, by byli odseparowani od środowiska, bo w ten sposób łatwo było nimi manipulować. Jeśli ktoś wychodził przed szereg i próbował się jej sprzeciwić, czekała go brutalna terapia elektrowstrząsami, a na tych, którzy przekroczyli wszelkie granice – lobotomia, czyli przecięcie kory przedczołowej. Zabieg o nieodwracalnych skutkach, który jednego z bohaterów powieści zamienił w „warzywo”.
Kiedyś psychiatria tak właśnie funkcjonowała – jej celem było odizolowanie chorych od społeczeństwa, co jedynie wzmagało wszechobecne stereotypy. Powstawało w ten sposób błędne koło, a sami pacjenci mogli czuć się bardzo zagubieni. W trakcie epizodów psychotycznych nie rozumieli, czemu spotyka ich tak brutalna terapia, nie byli traktowani jak ludzie. Trudno mi nawet znaleźć słowo, które określiłoby sposób, w jaki byli traktowani.
Ten krótki opis warunków panujących w książkowym szpitalu niech będzie wstępem do opowieści o tym, jak psychiatria wygląda dziś.
Rzeczywistość dzisiaj
We współczesnym polskim szpitalu nie spotkacie najprawdopodobniej pacjenta, który przeszedł lobotomię czy był poddany elektrowstrząsom. Nie znaczy to oczywiście, że sytuacja polskiej psychiatrii powinna być powodem do radości. Oddziałów jest mało, znajdują się w budynkach, które często pamiętają jeszcze początek ubiegłego wieku. Jeśli wyobrazicie sobie szpital psychiatryczny w taki sposób, w jaki wydaje Wam się, że on wygląda, a potem pojedziecie odwiedzić jedno z takich miejsc – nie będzie ono odbiegało od tego, czego się spodziewaliście. Budynki wołają o pomstę do nieba, a oddziały są przepełnione. Zmieniło się z pewnością podejście do pacjentów, którzy traktowani są o wiele bardziej humanitarnie.
Pobyt w oddziale zamkniętym powinien być ostatecznością, bo dla każdej osoby, która tam trafia, jest to duże przeżycie. Początkowo ci ludzie mogą nawet nie wiedzieć, co się dookoła nich dzieje, gdy są w stanie ostrej psychozy. Niestety, ze względu na stygmatyzację osób doświadczających kryzysu zdrowia psychicznego, ludzie często trafiają pod opiekę lekarską o wiele za późno, bo wstydzą się pójść do psychiatry.
Obecnie mamy z pewnością większe możliwości terapeutyczne – psychoterapia, oddziały dzienne, oddziały rehabilitacyjne, mieszkania chronione, powoli raczkująca psychiatria środowiskowa, która w założeniu powinna świadczyć usługi psychiatryczne na poziomie lokalnym. Mam głęboką nadzieję, że za jakiś czas sytuacja polskiej psychiatrii się poprawi, bo obecnie (np. przez duże kolejki do oddziałów dziennych) pacjenci, którzy opuszczają oddziały zamknięte, czują się odseparowani, „niezaopiekowani” i nie wiedzą, co tak właściwie powinni ze sobą zrobić. Są zagubieni. Często żyją od jednego pobytu w szpitalu do drugiego.
Trudno mi chyba było myśleć o „Locie nad kukułczym gniazdem” jako o metaforze świata czy systemu politycznego, gdyż zdawałam sobie sprawę, jak wiele grzechów psychiatrii ukazanych w tej książce jest wciąż aktualnych. Łatwo było mi sobie wyobrazić, jak bardzo zagubieni byli pacjenci opisanego w powieści oddziału, bo miałam okazję zetknąć się z takimi pacjentami w realnym świecie. Mam nadzieję, że „Lot nad kukułczym gniazdem” będzie dla czytelników przestrogą przed pochopną stereotypizacją osób doświadczających kryzysów zdrowia psychicznego, choć wiem, że jest to idealistyczne marzenie. Tego, obok zmiany systemu, życzę nie tylko pacjentom, ale także specjalistom zaangażowanym w niesienie pomocy tym, którzy jej potrzebują.
Zastanawiam się, o jakiej książce napisać w trzeciej odsłonie mojego cyklu. Może macie jakieś propozycje? 🙂