Są takie książki, po które trudno jest nam sięgnąć, bo gatunkowo odbiegają od naszych upodobań. W moim przypadku „Głębia Challengera” należała do takich książek. Odstraszał mnie fakt, że była reklamowana jako powieść młodzieżowa, a ja za taką literaturą nie przepadam (ale o tym już zapewne wiecie, bo wspominam tę informację w każdym poście). Na szczęście zakupu tej książki dokonała Aga z bloga Ebook Book, więc postanowiłam pójść za jej przykładem (link do recenzji Agi znajdziecie tu – klik klik).
Najstraszniejsze ze wszystkiego jest to, że nigdy nie wiesz, w co nagle zaczniesz wierzyć.
Na wstępie muszę powiedzieć, że nie jest to lektura łatwa, więc dziwi mnie zakwalifikowanie tej powieści jako książki młodzieżowej. Z drugiej strony, mimo poruszonej tematyki, czyta się ją niezwykle szybko. To historia chłopca o imieniu Caden, który żyje w dwóch światach. W jednym z nich jest uczniem i synem, w drugim zaś wyrusza w podróż okrętem do Głębi Challengera. Początkowo trudno jest zrozumieć, co tak właściwie dzieje się w życiu chłopca, bo wątki, których akcja rozgrywa się na statku nijak nie przystają do rzeczywistości, ale z czasem wydarzenia z obu światów zaczynają się ze sobą zazębiać.
Dlaczego tak się stało, że Caden zaczął żyć w dwóch światach? Przyczyną tego stanu rzeczy jest kryzys zdrowia psychicznego, który nagle i niespodziewanie (bo tak zazwyczaj jest w przypadku problemów ze zdrowiem psychicznym) stał się codziennym doświadczeniem chłopca. „Głębia Challengera” jest zatem, poprzez abstrakcyjną wyprawę do najgłębiej położonego miejsca na Ziemi, podróżą w głąb psychiki głównego bohatera.
Co się dzieje? Siedzę w ostatnim wagoniku kolejki górskiej na szczycie wzniesienia, a przednie wagony już uległy grawitacji. Słyszę krzyki tych, którzy jadą z przodu, i wiem, że mnie od takiego krzyku dzielą tylko sekundy. Jestem w tym punkcie, kiedy słychać, jak ze zgrzytem opuszcza się podwozie samolotu, w tym ułamku sekundy, zanim rozum zdąży wyjaśnić, że to tylko podwozie. Skaczę z urwiska i odkrywam, że umiem latać… A potem dociera do mnie, że nie mam gdzie wylądować. Nigdy. Oto, co się dzieje.”
Książka jest pełna bardzo sugestywnych, abstrakcyjnych opisów i niejasnych metafor. Wszak to chyba jedyny sposób, by opisać chorobę, którą trudno jest zrozumieć, dopóki samemu się jej nie doświadczy. Dodatkowej wartości powieści dodaje fakt, że syn autora również zmagał się z kryzysem zdrowia psychicznego związanym ze schizofrenią. Pięknym wykończeniem książki są zdobiące jej karty rysunki, które syn Neala Shustermana stworzył, będąc w stanie psychozy.
„Głębią Challengera” to książka wzruszająca i zmuszająca do refleksji. Problematyka zaburzeń zdrowia psychicznego jest trudna i w Polsce wciąż niestety jest tematem tabu. Dlatego tym bardziej książki tego typu są potrzebne, by pomóc w „odczarowaniu” tej problematyki. Wydaje mi się jednak, ze jest to powieść przeznaczona dla nieco starszych czytelników, bo nastolatkowie w wieku gimnazjalnym czy licealnym mogą mieć trudności z pełnym zrozumieniem płynącego z niej przesłania.
Schizofrenia to choroba, która w mojej opinii jest z jednej strony niezwykle fascynującym zaburzeniem, ale z drugiej chyba jednym z najbardziej dramatycznych problemów zdrowotnych. Nie da się jej wyleczyć, nie da się też zrozumieć, jak to jest być człowiekiem doświadczającym tego zaburzenia. Jest ono zbyt irracjonalne, byśmy mogli sobie wyobrazić posiadanie objawów pozytywnych, które występują w schizofrenii. Neal Shusterman za pomocą metafory podróży do Głębi Challengera w obrazowy sposób pokazuje nam, jak ta choroba wygląda.
Jako psycholog stwierdzam z całą stanowczością – oby więcej takich książek.