Dwie książki, o których będzie mowa w dzisiejszym poście, a których autorem jest Steve Berry, wpadły w moje ręce zupełnie przypadkiem. Jak to zwykle bywa, gdy odwiedzam bibliotekę uniwersytecką, wybrałam się na spacer między półkami. Weszłam w jedną z alejek i moim oczom ukazał się cudowny widok – na półce stały cały rząd książek tego samego autora, a wśród tytułów zauważyłam „Bursztynową komnatę” i „Dziedzictwo templariuszy”. Jako, że w dzieciństwie interesowałam się trochę obydwoma zagadnieniami, postanowiłam poszperać w czeluściach Internetu w poszukiwaniu odpowiedzi na odwieczne pytanie – „Czy warto czytać tę książkę?”. Okazało się, że „Bursztynowa komnata” to oddzielna powieść, zaś „Dziedzictwo templariuszy” jest pierwszą częścią cyklu o Cottonie Malone. Uznałam to za znak od losu i zabrałam obie książki do domu.
Bursztynowa komnata
Na pierwszy ogień poszła samodzielna powieść. Opowiada ona o przygodach amerykańskiej sędzi – Rachel Cutler, która razem ze swoim byłym mężem wyrusza do Europy w poszukiwaniu bursztynowej komnaty. Składania ją do tego tajemnicza śmierć ojca i pozostawiony przez niego list. W Europie nasi bohaterowie muszą zmierzyć się z dwójką akwizytorów – osób zajmujących się zdobywaniem zaginionych dzieł sztuki dla prywatnych kolekcjonerów.
Powyższy akapit mógłby być w sumie streszczeniem całej powieści. Była ona bardzo ciekawa, napisana w interesujący sposób, a jednak czegoś mi w niej brakowało. W kwestii powieści przygodowych jestem tradycjonalistką – im więcej zagadek, tajemnic i symboli, tym lepiej. W tym wypadku było tych elementów zbyt mało (przynajmniej dla mnie). Fabuła oczywiście była zwarta i spójna, ale nie odczuwałam dreszczyku emocji, towarzyszącego lekturze powieści Zbigniewa Nienackiego czy Dana Browna.
Innymi słowy – wykonanie bardzo mi się podobało i styl pisania Berry’ego przypadł mi do gustu. Pomysł na fabułę już niestety nie zyskał mojej aprobaty. Przeczytałam tę książkę szybko, ale byłam bardzo zawiedziona zakończeniem i czułam się trochę, jakbym czytała powieść z zupełnie innego gatunku.
Dziedzictwo templariuszy
W powyższej książce pokładałam o wiele większe nadzieje, bo moją ulubioną lekturą z dzieciństwa była powieść z serii o Pana Samochodziku, która opowiadała o poszukiwaniach skarbu templariuszy. Od kiedy tylko pamiętam, intrygował mnie ten temat. Zbigniew Nienacki postawił poprzeczkę bardzo wysoko – to według mnie najlepsza część jego cyklu o przygodach pana Tomasza i najlepsza powieść przygodowo-historyczna, jaką kiedykolwiek miałam okazję czytać.
Głównym bohaterem „Dziedzictwa templariuszy” Steve Berry uczynił Cottone’a Malone – byłego pracownika Departamentu Sprawiedliwości. Rusza on na pomoc swojej dawnej szefowej, której mąż poszukiwał niegdyś skarbu templariuszy. Dzięki tajemniczej przesyłce wdowa po poszukiwaczu również zostaje wplątana w poszukiwania. Po piętach zaś depcze naszym bohaterom Raymond de Roquefort – nie kto inny jak wielki mistrz zakonu templariuszy.
Tym razem Steve Berry mnie nie zawiódł. Zagadek w tej książce było w bród, niektóre były dość mocno naciągane, ale i tak dały one „Dziedzictwu templariuszy” niesamowity klimat. Zwrotów akcji również było co nie miara, momentami aż trudno było oderwać się od lektury. Tak naprawdę tylko dwie rzeczy irytowały mnie w tej książce. Pierwsza to przenikliwość nieżyjącego wielkiego mistrza zakonu, który przed śmiercią przewidział, co zdarzy się później i udzielił na tę okoliczność odpowiednich instrukcji swojemu współpracownikowi. Druga zaś to niezwykłe zdolności dedukcji de Roqueforta – nasi bohaterowie mogli stawać na głowie, by zatrzeć po sobie ślady, ale wielki mistrz bez problemu w ciągu kilku minut rozwiązywał zagadkę.
Obie powieści są naprawdę bardzo dobrze napisane, dzięki czemu czyta się je przyjemnie i trudno jest przerwać lekturę. „Dziedzictwo templariuszy” zdecydowanie podobało mi się bardziej, głównie dlatego, że opierało się na schemacie, który bardzo lubię w tego typu książkach. Jeśli szukacie powieści, przy której miło spędzicie czas i która da Wam dużo rozrywki, czasem zmrozi krew w żyłach i zmusi do myślenia, to polecam książki Steve’a Berry’ego. Ja z pewnością sięgnę po drugą część cyklu o Cottonie Malone – „Zagadkę aleksandryjską”.
A Wy, lubicie powieści przygodowo-historyczne? Koniecznie dajcie znać i polećcie warte przeczytania tytuły. 🙂