Czas na opowieść o moim drugim spotkaniu ze Światem Dysku i jednocześnie drugim spotkaniu z Rincewindem i Dwukwiatem. W „Kolorze magii” rozstałam się z nimi w dość krytycznym momencie, więc nie mogłam się doczekać rozwiązania tej sytuacji bez wyjścia (dosłownie i w przenośni), w której znaleźli się obaj bohaterowie.
„Kolor magii” pozostawił mnie z pewnym niedosytem, więc rozpoczynając lekturę drugiej części cyklu, apetyt miałam już całkiem spory. Rincewind i Dwukwiat zbytnio się nie zmienili – pierwszy nadal jest najbardziej nieudanym magiem na całym Dysku, drugi najbardziej naiwnym i prostodusznym człowiekiem (chyba) we wszystkich wszechświatach. Przed nimi ważne zadanie – jedynie Rincewind jest, nie z własnej woli, w posiadaniu czegoś, co jest w stanie uratować świat. Oczywistym wydaje się, biorąc pod uwagę brak kompetencji rzeczonego maga, że może mu się to udać jedynie przez przypadek. Towarzyszy mu Dwukwiat ze swoim wiernym Bagażem oraz największy bohater Dysku – Cohen Barbarzyńca, który na karku ma już prawie dziewięćdziesiąt lat, ale wciąż potrafi uratować dziewicę przed złożeniem jej w ofierze. Niestety bez wcześniejszego zapytania, czy dziewica życzy sobie być uratowana.
Bohaterowie niby ci sami, a jednak „Blask fantastyczny” zrobił na mnie o wiele większe wrażenie, niż „Kolor magii”. Czytając czułam się już trochę pewniej w Świecie Dysku, podobnie jak sam autor. Znajdziemy w tej książce zdecydowanie więcej ironii, gry słów i inteligentnych żartów. Fabuła też zdecydowanie bardziej mnie porwała. Pratchett w wydaniu numer dwa jest o wiele bardziej błyskotliwy. Biorąc pod uwagę fakt, że (jak twierdzą niektórzy) potem będzie jeszcze lepiej, już zacieram ręce. Zwłaszcza, że czytam teraz trzecią część cyklu, a dwie kolejne czekają na mnie na półce. Mam nadzieję, że niedługo będzie ich więcej. 🙂
To, co szczególnie przykuło moją uwagę w tym tomie, to sytuacja, która miała miejsce w pewnej miejscowości, do której trafili nasi bohaterowie. Ze względu na to, że Dysk nieuchronnie zbliżał się do ogromnej gwiazdy, w którą rzekomo miał uderzyć, ludzie zaczęli panikować. Gdy nie wiadomo, o co chodzi, najłatwiej jest obarczyć kogoś winą. Historia zna już takie sytuacje, w tym wypadku akurat padło na magów. Mieszkańcy Dysku, którzy mieli styczność z magami, próbowali się ich pozbyć twierdząc, że odwrócenie się od magii jest jedynym sposobem na uratowanie ich świata przed zderzeniem z wielką gwiazdą. W ten sposób Pratchett pokazuje, jak kształtują się nastroje społeczne w momencie, gdy ludzi spotyka niesprawiedliwość czy katastrofa. Zaczynają oni myśleć, że winna temu jest jedna grupa społeczna, która jest gorsza od innych i z tego powodu należy ją wyeliminować. Historia najnowsza zna wiele podobnych przykładów, ja przytoczę ich jedynie kilka – Rzeź Ormian, Holocaust i ludobójstwo w Rwandzie. Najbardziej smutne jest w tym to, że opis Pratchetta jest nadal aktualny i nawet teraz możemy znaleźć sytuacje, do których moglibyśmy go porównać.
By nie kończyć smutnym akcentem, podpowiem Wam tylko, byście nie zajmowali się zbyt dużo filozofowaniem, bo są tacy, którzy mogą się pogrążyć w takiej zadumie na wieki. A jeśli spotkacie kiedyś trolla, pamiętajcie, by powiedzieć mu, że przyszliście zbierać cebulę. Istnieje wówczas szansa, że Was nie pogryzie. Tak przynajmniej głosi legenda. 🙂