Książki, Literatura grozy

Horror z czasów II wojny światowej

twierdza

Z trzech premier, jakie w kwietniu zaserwowało czytelnikom Wydawnictwo Vesper, najbardziej interesująca wydała mi się „Twierdza”. Historie o nazistach czytam jednym tchem i byłam bardzo ciekawa, jak będzie wyglądała powieść grozy, w której tło dla wydarzeń stanowi II wojna światowa.

Akcja tej historii rozgrywa się w zamku w rumuńskich Karpatach, gdzie stacjonuje oddział nazistowskich żołnierzy. To czas, w którym to Niemcy wygrywały wojnę, więc wydawać by się mogło, że wszystko idzie zgodnie z planem. Sęk w tym, że w zamku zaczynają dziać się dziwne rzecz – gdy nadchodzi noc, w spowitych mrokiem murach każdej nocy ginie kolejny żołnierz. Nawet przybycie do twierdzy oddziału SS nie rozwiązuje problemu. Ostatnią deską ratunku ma być lokalny badacz folkloru, na którego spadnie odpowiedzialność za odkrycie kto (lub co) zabija nazistowskich żołnierzy i jak można z tym walczyć.

Dziwię się, że czytając opis tej książki, nie domyśliłam się, czego będzie dotyczyła ta historia. Karpaty, Rumunia – to jednoznacznie kojarzy się z hrabią Draculą, a więc z wampirami. Chociaż z perspektywy czasu to chyba dobrze, że nie domyśliłam się tego przed rozpoczęciem lektury, bo wampiry nie były nigdy moim ulubionym motywem literackim i pewnie w ogóle nie sięgnęłabym po tę powieść. A byłaby to duża strata, bo śmiało mogę powiedzieć, że „Twierdza” jest rewelacyjną historią i to co najmniej z dwóch powodów.

Na uwagę zasługuje przede wszystkim to, że autorowi udało się skutecznie oszukać bohaterów, mnie i pewnie duże grono czytelników. W tej powieści nie wszystko jest tym, czym się początkowo wydaje, ale przez to, że patrzymy na świat przedstawiony oczyma bohaterów – przede wszystkim profesora i jego córki Magdy, łatwo dajemy się oszukać. I to prowadzi nas ku rozważaniom o naturze zła, które nie są w literaturze czymś zupełnie nowym (patrz Woland i jego świta z „Mistrza Małgorzaty”). Nie bez przyczyny jednak odwołuję się do powieści Bułhakowa, widzę bowiem między „Twierdzą” i „Mistrzem i Małgorzatą” jedną, podstawową analogię – główny antagonista walczy z systemem totalitarnym, stając się de facto protagonistą.

W wypadku „Twierdzy” ten zabieg jest dość podstępny, bo sprawia, że nie dostrzegamy niektórych szczegółów, które łączymy w całość dopiero na końcu, gdy powieść staje się uniwersalną historią o walce dobra ze złem. I to właśnie drugi powód, dla którego ta opowieść jest rewelacyjna. Można by się bowiem spodziewać, że jeśli akcja jest osadzona w tak konkretnym kontekście historycznym, trudno będzie sprawić, by stała się czymś uniwersalnym. A jednak Wilsonowi się to udało.

Wracając jeszcze do wspomnianego przeze mnie „Mistrza i Małgorzaty”, w którym zawsze interpretowałam działania Wolanda jako wyraz sprzeciwu wobec działań komunistów, które przeszły jego najśmielsze wyobrażenia o tym, jak może wyglądać zło. W „Twierdzy” też widzimy dwa oblicza zła – jedno ma twarz ludzi, którzy z zimną krwią bestialsko mordują przedstawicieli mniejszości, takich jak Żydzi czy Romowie, z drugiej zaś mamy zło nieludzkie, paranormalne, które tak jak w „Mistrzu i Małgorzacie” wydaje się być zdruzgotane tym, do czego zdolni są przedstawiciele totalitarnego ustroju. Jaka jest różnica? Tego nie będę Wam zdradzać, przeczytajcie sami. 🙂

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Vesper.