Carlos Ruiz Zafón, Fantastyka, Książki, Literatura hiszpańska, Literatura młodzieżowa, Trylogia mgły

Trylogia mgły #2 – „Pałac północy”

pałac północy

„Pałac Północy” to druga część Trylogii mgły i choć nazwa serii sugeruje, że książki łączą się ze sobą, w rzeczywistości wspólnym mianownikiem są jedynie tajemnicze wydarzenia z przeszłości i fakt, że jest to seria przeznaczona dla młodzieży, więc i bohaterowie zaliczają się do tej grupy wiekowej.

Głównym bohaterem „Pałacu Północy” jest Ben, który wraz z przyjaciółmi mieszka w sierocińcu w Kalkucie (nie każcie mi wymieniać ich imion, bo nie pamiętam ani jednego). Paczka wieczorami wymyka się do opuszczonego budynku, w którym organizuje tajne stowarzyszenie o nazwie Chowbar Society. Pałac Północy, bo taką nazwę nadają budowli, będzie świadkiem ich nastoletnich zabaw jedynie do momentu, w którym ukończą szesnaście lat. Wówczas będą musieli opuścić sierociniec i zacząć samodzielne, dorosłe życie.

W sierocińcu odbywa się wieczór pożegnalny jednego z podopiecznych, który zakłóca przybycie starszej pani z wnuczką. W czasie, gdy kobieta odbywa niezwykle ważną z jej punktu widzenia rozmowę z dyrektorem ośrodka, paczka przyjaciół zabiera jej wnuczkę, Sheere, do swojego sekretnego pałacu. Wkrótce okaże się, że losy Bena i Sheere są ze sobą nierozerwalnie związane, a ich tropem podąża widmo, które nie cofnie się przed niczym.

Podobnie jak „Książę mgły”, „Pałac Północy” bardzo mi się podobał – przynajmniej do zakończenia. Troszkę dziwnie czytało się powieść Zafóna, której akcja nie działa się w Europie, bo w jego twórczości najbardziej magicznym miejscem wciąż pozostaje Barcelona. Bardzo podobała mi się koncepcja dotycząca złego charakteru i tego, kim okazało się widmo ścigające dzieci. Myślę, że czytelnicy, dla których ta lektura jest dedykowana, mogą z niej wyciągnąć dużo ważnych wniosków.

Zakończenie jednak dość mocno mnie zawiodło. Akcja jest, ze względu na jedno wydarzenie z przeszłości, bardzo związana z pociągami i ja miałam wrażenie, że scena kulminacyjna odbyła się w ultraszybkim Pendolino, którego nigdy w Polsce nie uświadczymy. Co można czuć w momencie, gdy akcja rozgrywa się już dosyć długo, główny bohater musi przekonać zły charakter do tego, by jednak zmienił zdanie i porzucił swój pierwotny plan, serce już prawie podchodzi nam do gardła, brzuch zaczyna boleć, podnosimy już dłoń do ust, by zacząć obgryzać paznokcie z nerwów i nagle… Bum! Scena trwała kilka sekund i koniec.

Jest w tej powieści coś w piękny sposób smutnego, tak jak w innych powieściach Zafóna. „Pałac Północy” w porównaniu ze swoim poprzednikiem, „Księciem mgły”, okazał się dla mnie jednak sporym rozczarowaniem. Zrzucam to na karb nierównomiernie rozłożonego napięcia – zabrakło go troszeczkę na zakończenie, a to właśnie o zakończeniu pamięta się najdłużej.