Są takie historie, które na pozór wydają się ciekawe, ale gdy przyjdzie co do czego, okazują się wielkim rozczarowaniem. „Zatoka cieni” to jedno z moich największych książkowych rozczarowań ubiegłego roku.
Główną bohaterką powieści jest psychoterapeutka Ina Bertholdy, której klientką jest Marlene Adamski – kobieta, która z nieznanych przyczyn usiłuje popełnić samobójstwo, skacząc z balkonu. Próba jest nieudana, ale od tamtej pory kobieta nie chce powiedzieć ani słowa. Ina niepokoi się o swoją klientką po jej wypisaniu z kliniki, dlatego postanawia odwiedzić ją w domu, by nakłonić ją do kontynuowania terapii. Z pozoru Marlene troskliwie opiekuje się mąż, ale Ina zauważa, że ani na chwilę nie pozwala kobiecie zostać z nią sam na sam, postanawia więc dowiedzieć się, o co tak właściwie chodzi. By uzyskać odpowiedź na to pytanie, będziemy musieli cofnąć się o czternaście miesięcy.
Od początku wiadomo, że Marlene i jej mąż mają sporo za uszami i o ile sam pomysł na fabułę jest bardzo ciekawy, o tyle wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Autorka kompletnie nie potrafi budować napięcia, przez co od pierwszych do ostatnich stron czułam się po prostu znudzona.
Akcja dzieje się na dwóch płaszczyznach czasowych – Berg opisuje teraźniejsze wydarzenia oraz cofa się w czasie o czternaście miesięcy, by opowiedzieć nam, co doprowadziło do próby samobójczej pani Adamski. Z reguły jest to ciekawy zabieg, ale niestety nie tym razem. O ile historia z przeszłości była bardzo ciekawa, o tyle powroty do teraźniejszości i dziwnych zachowań terapeutki Iny sprawiały, że miałam ochotę odłożyć tę książkę i nigdy jej nie kończyć. Przeczytałam ją w jeden dzień jedynie dlatego, że chciałam mieć ją z głowy jak najszybciej.
Co mam na myśli, mówiąc o dziwnych zachowaniach Iny? Bohaterka zachowuje się, jakby zjadła wszystkie rozumy. Każdemu próbuje wciskać swoje wydumane mądrości związane z psychologią, jej rozmowy z córką przypominają raczej dialogi profesora ze studentem niż rozmowy matki z córką. Jest to o tyle śmieszne, że jednym z klientów Iny jest Christopher – chłopak, którego matka zaginęła i który w wyniku zbiegu okoliczności zaczyna się spotykać z córką swojej terapeutki. Ina oczywiście tłumaczy wszystkim dookoła, że sytuacja wymaga zmiany terapeuty, bo w takiej sytuacji nie może już kontynuować pracy z chłopakiem. Na gadaniu się jednak kończy, a etyka zawodowa leży i kwiczy.
Związek córki z pacjentem nie przeszkadza jej w kontynuowaniu rowerowych sesji terapii poznawczo-behawioralnej (czemu spotkania nie mogły się odbywać w gabinecie, do tej pory nie wiem, a chyba potrzebowałabym kilku słów wyjaśnienia w tym zakresie). Ina spotyka się z Christopherem na rodzinnym grillu i prowadzą niezobowiązującą rozmowę na temat sytuacji, w której się znaleźli – innymi słowy rozmawiają o związku chłopaka z córką Iny i o tym, że terapeutka nie będzie już mogła prowadzić kolejnych sesji chłopaka, choć moim zdaniem taka rozmowa powinna się odbyć w gabinecie w godzinach wyznaczonych na sesję terapeutyczną. Można jednak odnieść wrażenie, że dla Iny nie ma różnicy między sesją terapeutyczną na rowerach i nocnymi rozmowami na schodach domu po rodzinnym grillu.
W tej całej historii najgorsze było jednak zakończenie, bo koniec końców nasza terapeutka, pani profesor Ina, specjalista do spraw etyki zawodowej, postanawia wybrać swoją ukochaną pracę, zamiast zrobić to, co z punktu widzenia etycznego jest jedynym słusznym rozwiązaniem. Cóż, widocznie jej mniemanie o sobie plasuje się miliony lat świetlnych wyżej niż szara rzeczywistość, w której wydumanymi wykładami, którymi obdarza wszystkich dookoła, próbuje ukryć to, że specjalista z niej raczej marny.
Podsumowując – NIE POLECAM.