Książki, Oxen, Sensacja, Thriller

Oxen #4 – „Lupus”

lupus

Jako miłośniczka powieści sensacyjnych z wątkami politycznymi nie mogłam się nie zachwycić serią o Oxenie. Początkowo miała to być trylogia i teoretycznie czwarty tom, o którym właśnie czytacie, można czytać oddzielnie, raczej nie będę Was do tego namawiać. Ale wszystko po kolei.

Po wielu perypetiach (o których nie będę wspominać na wypadek, gdybyście mieli ochotę sięgnąć po poprzednie tomy) wydaje się, że Oxen zacznie wreszcie prowadzić spokojne życie. Niels wynajmuje wszak mieszkanie, zaczyna szukać pracy, uczęszcza na psychoterapię, by poradzić sobie z PTSD i dość nieudolnie stara się naprawić swoje relacje z synem. Okazuje się jednak, że sprawa, nad której rozwiązaniem Oxen pracował wcześniej wraz z Margrethe Franck i Axelem Mossmanem, zatacza coraz szersze kręgi. Spokój Nielsa zakłóca Mossman, przez którego główny bohater zostaje po raz kolejny wplątany w sieć zdarzeń, które mogą go doprowadzić nie tylko do zdemaskowania tajemniczej organizacji o nazwie Lupus, ale także do odkrycia mrocznej prawdy o przeszłości Margrethe.

Narracja toczy się dwutorowo – oprócz wydarzeń teraźniejszych, śledzimy też historię porwanej w latach 60. dziewczyny. Domyślać się można, że pomiędzy obiema płaszczyznami czasowymi istnieje punkt wspólny, ale nawet pod koniec lektury trudno jest zgadnąć, o co tak właściwie może chodzić. Przez długi czas miałam wrażenie, że akcja stoi w miejscu (podobnie jak w przypadku „Zanim zawisły psy”), ale autor trochę mnie już do tego przyzwyczaił, więc nie było to dla mnie aż tak dużym zaskoczeniem.

Nie do końca wiem, jak tę książkę ocenić, bo podziewałam się trochę czegoś innego. Miałam nadzieję, że Magnus (syn Oxena) będzie miał o wiele większą rolę w tym teatrze i że będzie to opowieść o wyprawie ojca i syna, podczas której, narażeni na wiele niebezpieczeństw, nawiążą wreszcie nić porozumienia.

„Lupus” nie jest oczywiście powieścią złą, bo trudno było mi się od niej oderwać, ale zabrakło mi trochę atmosfery poprzednich tomów, tego mroku, który sprawiał, że nie mogłam się doczekać, by wreszcie poznać tajemnice Danehofu. Być może ci, którzy czytają tę książkę jako samodzielną powieść, będą mieli nieco inne zdanie. Jako że ja czytałam poprzednie tomy, nie umiem ocenić „Lupusa” bez porównywania go z nimi.

Tak jak pisałam, na samym początku fabuła rozwija się bardzo powoli, aż w pewnym momencie przyspiesza i… powieść się kończy. Miałam poczucie, że napięcie zostało nieco nierównomiernie rozłożone i że można było z tej historii wycisnąć dużo, dużo więcej.

Jest to oczywiście poprawna powieść sensacyjna – ale słowo „poprawna” nie jest w tym wypadku komplementem. Zabrakło mi efektu wow, który wywołały we mnie poprzednie części serii. Miałam poczucie, że sporo wątków zostało opisanych „po macoszemu” i zabrakło mi w związku z tym ich rozwinięcia. Nie zmienia to oczywiście faktu, że miałam ogromną frajdę z powodu spotkania z ulubionymi bohaterami i możliwości podziwiania Oxena w akcji.

Mimo tego, że można tę książkę czytać jako samodzielną powieść, zalecałabym raczej wcześniejsze zapoznanie się z poprzednimi tomami. „Lupus” nie zawiera co prawda spoilerów, ale dzięki znajomości wcześniejszych części serii, można lepiej zrozumieć motywy i intencje bohaterów. Gdy czytałam pierwszy tom i dopiero poznawałam każdą z postaci, niektóre ich zachowania bardzo mnie irytowały – do momentu, gdy nie dowiedziałam się, dlaczego każdy z nich zachowuje się w taki, a nie inny sposób. Myślę, że to ważne, bo dzięki temu mamy szansę polubić bohaterów i przywiązać się do nich, a dla mnie w lekturze tej powieści to właśnie było najważniejsze – spotkanie z Oxenem, Margrethe i Axelem.

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Editio.