Książki, Literatura faktu

Przemoc wobec dzieci na przestrzeni wieków

dzieciństwo w cieniu rózgi

„Dzieciństwo w cieniu rózgi” to trudna i bolesna podróż przez setki (jeśli nie tysiące) lat przedmiotowego traktowania dzieci. W przeszłości, gdy ludzkość nie posiadała jeszcze wiedzy w zakresie medycyny, prym wiodły metody, które często zamiast pomóc, doprowadzały do śmierci (ot chociażby upuszczanie „złej” krwi). Dziś nasza wiedza medyczna jest dosyć szeroka, więc zrezygnowaliśmy już z tego typu metod (choć nadal istnieją ludzie, którzy wierzą w szczepionki powodujące autyzm, lewoskrętną witaminę C, homeopatię i tzw. „witaminę B17”, która rzekomo miała mieć działanie antynowotworowe).

Nasza wiedza dotycząca psychologii również rozwinęła się od czasów starożytnych, lecz po lekturze książki Anny Golus trudno w to uwierzyć. Autorka opowiada nam historię przemocy i kar cielesnych wobec dzieci na przestrzeni lat. Dużą wartością tej pozycji jest szeroki materiał źródłowy, do którego odnoszą się poszczególne fragmenty książki. A padają w niej naprawdę mocne słowa. Szczerze powiedziawszy nie miałam pojęcia, że w przeszłości dzieci skazane były na tak okrutny los. Oglądając filmy czy czytając książki, których akcja rozgrywa się w dawnych czasach, widzimy jedynie, że dzieci pochodzące z biednych rodzin często pozostawione były same sobie (zwłaszcza w dużych miastach). Tym bardziej więc „Dzieciństwo w cieniu rózgi” było dla mnie wstrząsającą lekturą.

Autorka przytacza wiele praktyk wychowawczych, które z wychowaniem nie miały zbyt wiele wspólnego, a wskazywać mogły jedynie na sadystyczne zapędy rzekomych „wychowawców” i ogromne pragnienie sprawowania nad kimś nieograniczonej władzy, którym to pragnieniem rodzice mogli się upajać, poniżając swoje pociechy. Wystarczy wspomnieć o spowijaniu niemowląt, które w teorii miało mieć walory ortopedyczne, w praktyce zaś często powodowało ból i ograniczało swobodę ruchu. Obecnie wystarczą trzy kliknięcia, by znaleźć mnóstwo stron internetowych, rozpływających się nad zaletami spowijania niemowląt, które ma przywracać dziecku warunki panujące w brzuszku mamy – wszak noworodek dopiero uczy się czuć swoje ciało w przestrzeni, a natura na pewno popełniła błąd, pozwalając dziecku tuż po narodzinach machać rączkami i nóżkami.

Im dalej w las, tym jest jedynie gorzej. Co prawda metody wychowawcze zmieniały się na przestrzeni wieków i koniec końców zmiany te doprowadziły do sytuacji, którą mamy współcześnie – przemoc wobec dzieci jest przestępstwem. Cóż jednak z tego, skoro nawet w dzisiejszych czasach niektórzy wydawcy nie mają problemu z tłumaczeniem i wydawaniem publikacji, które zachęcają do stosowania kar cielesnych wobec dzieci, najlepiej przy jednoczesnym zapewnianiu dziecka o rodzicielskiej miłości. Kocham cię, bo cię biję? Biję cię, bo cię kocham? Czy w XXI w. kary cielesne naprawdę powinny być wyrazem rodzicielskiej miłości?

Zresztą, spoglądając na problem dzieciństwa z perspektywy językowej i kulturowej, jak czyni to autorka, można odnieść wrażenie, że przedmiotowe traktowanie dzieci jest czymś, co zostało nam wpojone tysiące lat temu. „Dzieci i ryby głosu nie mają” – brzmi jedno z polskich przysłów, co implikuje, że dziecko nie ma prawa zabierać głosu również w sprawach dotyczących jego osoby. Nie lubi zupy pomidorowej? Będzie musiało zjeść. A że będzie przy tym płakało? Robimy to dla jego dobra. Co z tego, że my nie czulibyśmy się dobrze, gdyby ktoś zmuszał nas do jedzenia czegoś, co nam nie smakuje albo w momencie, gdy nie czulibyśmy głodu? Dziecko nie ma nic do gadania.

Bardziej uniwersalny przekaz jeśli chodzi o sytuację rodzinną niesie Biblia. Dekalog uczy nas, że należy czcić ojca swego i matkę swoją. O dzieciach ani słowa. Kiedyś dziecko można było zabić, jeśli taka była wola jego ojca, a wykorzystywanie seksualne dzieci było na porządku dziennym (wszak dawniej sądzono, że stosunek seksualny z dzieckiem leczy choroby weneryczne). Obrzezanie było normalną procedurą i nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wielką traumę ze sobą niesie. Przemoc wobec dzieci tłumaczono w różny sposób – robiono to przecież dla ich dobra, Bóg tak każe, a poza tym dzieci same chciały być brutalnie karane, nie chciały się tylko do tego przyznać. Jedno natomiast było pewne – dzieci były traktowane jak rzeczy (wszak człowiekiem była tylko osoba dorosła i to należąca do określonej grupy społecznej, a i prawa człowieka w dawnych czasach nie były jeszcze rozwinięte), a rodzicom takie traktowanie własnych pociech zdawało się sprawiać ogromną przyjemność. Sprawowali nieograniczoną władzę nad nieletnimi, którzy nawet będąc okrutnie traktowani, byli zbyt mali, by się bronić.

„Dzieciństwo w cieniu rózgi” to dowód na to, że przemoc niesie ze sobą olbrzymie konsekwencje, bo oprócz tego, że niszczy autonomię i poczucie bezpieczeństwa dziecka, uczy je też braku szacunku i pozwala dorastać w przekonaniu, że tak właśnie należy postępować z dziećmi. Wystarczy zajrzeć do dyskusji na stronie Lubimy Czytać, by przekonać się, jak wiele osób wychodzi z założenia, że skoro oni byli bici przez swoich rodziców, dorośli i nic im się nie stało, to klapsy wobec dzieci nie mogą być czymś złym, w związku z tym jest to uznana przez nich metoda wychowawcza. Wszystkim tym, którzy uważają takie przekonanie za słuszne, polecam lekturę książki prof. Mellibrudy pt. „Rany i blizny psychiczne” – można zasięgnąć z niej wiele na temat tego, jak doświadczenia z dzieciństwa kształtują nasze dorosłe życie, choć w przypadku niektórych krzywd możemy nawet nie mieć świadomości tego, że zostaliśmy skrzywdzeni.

Lektura książki Anny Golus była niezwykle bolesnym doświadczeniem – zarówno ze względu na okrucieństwo metod stosowanych wobec dzieci na przestrzeni wieków, jak i ze względu na to, że mimo setek lat takich doświadczeń niektórzy nadal uważają kary cielesne i przedmiotowe traktowanie dzieci za właściwie podejście wychowawcze.

 

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Editio.