Książki, Literatura piękna

Duża książka i małe rozczarowanie

szczygieł

„Szczygieł” to powieść, o której słyszałam już tak wiele, że gdy tylko nadarzyła się okazja, by wreszcie ją przeczytać (przed ostatnim wznowieniem była praktycznie niedostępna), bez wahania po nią sięgnęłam. I chyba moje oczekiwania wobec tej historii były zbyt duże, ale o tym za chwilę.

„Szczygieł” to historia Theo, który w czasie wybuchu w muzeum traci matkę i jednocześnie w wyniku kradzieży wchodzi w posiadanie jej ulubionego (tytułowego zresztą) obrazu. Obraz ten będzie towarzyszył mu przez całe dzieciństwo aż do dorosłości, w różnych miejscach świata, w różnych sytuacjach życiowych.

Okładkowy opis powieści obiecuje nam, że „obraz, który początkowo jest dla Theo bezcennym skarbem, z czasem sprowadzi go do podziemia handlarzy sztuką i sprawi, że Theo znajdzie się w samym środku śmiertelne niebezpiecznego, zaciskającego się kręgu.” Kluczowe jest tu wyrażenie „z czasem”, które w tej opowieści trwa jakieś siedemset (z ponad ośmiuset) stron. Czekałam na ten niespodziewany zwrot akcji i chyba przez to, że otrzymałam go tak późno, lektura zajęła mi ponad dwa miesiące.

Nie będę ukrywać, że męczyłam się z tą książką. Theo jest postacią, której nijak nie umiałam polubić. Irytowała mnie jako paranoiczna osobowość, magiczne myślenie, dziwne obsesje. Zastanawiałam się, czy zawsze taki był, czy stało się tak z powodu jego uzależnienia od narkotyków. Theo był zagubionym dzieckiem, z którego wyrósł jeszcze bardziej zagubiony dorosły.

W gruncie rzeczy akcję tej powieści można by streścić w kilku zdaniach, pozostały tekst poświęcony jest refleksjom przeróżnych bohaterów na przeróżne tematy. Często ci sami bohaterowie chwilę później przeczą sami sobie. Fakt faktem, znaleźć tu można mnóstwo ciekawych i trafiających do serca cytatów, ale gdybym miała wybrać ulubionego bohatera, miałabym naprawdę duży problem. Pewnie zostałby nim Hobie – jedyny „normalny” człowiek w tej historii. Wszyscy pozostali zachowywali się w sposób tak nieprzewidywalny i chaotyczny, że można było odnieść wrażenie, że pod czaszkami hula im wiatr i mózgów nie sposób tam szukać. Wszechobecne wyzwolenie, narkotyki, seks od wczesnego dzieciństwa – myślę, że było to ciekawe w kontekście tragedii, która spotkała Theo, ale z drugie strony podane w taki sposób, jakby to było coś oczywistego i powszechnie praktykowanego.

Chwilami miałam ochotę rzucić tą książką o ścianę, zwłaszcza wtedy, gdy przez kilkanaście kolejnych stron po raz kolejny musiałam czytać o pijacko-narkotycznych ekscesach głównego bohatera. Od prawie samego początku wiadomo było, że chłopak ma problem z uzależnieniem. Nie za bardzo wiem, co te rozbudowane i praktycznie identyczne opisy, pojawiające się co jakiś czas,miały wnieść. Przez nie czekałam niemal siedemset stron na jakiekolwiek rozwinięcie akcji.

Liczyłam też, że będzie to piękna powieść o podróży przez życie, w której głównemu bohaterowi towarzyszy obraz – ale nie zapamiętałam z tej podróży nic, bo wszystko przysłoniły mi bezsensowne opisy alkoholowych eskapad. Odłożyłam tę powieść w połowie, wróciłam do niej i przez jakiś czas byłam nią zachwycona, ale po chwili znów zaczęła mnie nużyć. W końcówce czytałam jedynie co piątą stronę i odłożyłam tę książkę na półkę z wyraźną ulgą.

„Szczygieł” może i został okrzyknięty arcydziełem, ale dla mnie jest jedynie przeintelektualizowanym gniotem. Dawałam mu kilka szans i zmarnował każdą z nich. Być może spróbuję kiedyś przeczytać tę powieść na innym etapie swojego życia – kto wie, być może każde „arcydzieło” musi po prostu trafić na właściwy moment?


Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak.