Dzięki uprzejmości Martyny z bloga Kryminał na talerzu, miałam ostatnio okazję oderwać się na chwilę od książek zagranicznych autorów i sięgnąć po polski kryminał. Z tym gatunkiem w wykonaniu polskich autorów mam często problem, a gdy jest to w dodatku debiut, strach jest podwójny. „Pchła” Anny Potyry jest właśnie debiutem, ale jeśli mam być szczera, w życiu nie przeszłoby mi to przez myśl, gdybym miała o tym wnioskować na podstawie lektury.
Akcja powieści rozgrywa się w Warszawie. W Wigilię, tuż przed swoim ślubem, zostaje zastrzelony mężczyzna, jest to jednak specyficzna zbrodnia. Komisarz Adam Lorenz nie ma na czym oprzeć swojego śledztwa – nie ma podejrzanych, śladów ani motywu. W ustaleniu, jaka historia kryje się za tym morderstwem, głównemu bohaterowi pomaga Iza Rawska – policyjna profilerka. Żadne z nich nie zdaje sobie sprawy z tego, że korzenie tej zbrodni sięgają aż II wojny światowej.
„Pchła” to ciekawa odskocznia od kryminalnego schematu, który znamy z wielu powieści należących do tego gatunku. Dlaczego? Otóż z reguły morderca pojawia się na kartach książki już na samym początku. Tym razem jednak tak nie było, więc każda z moich prób odgadnięcia, kto zabił, i tak spełzła na niczym.
Od początku domyślamy się, że morderstwa będą miały związek z tragiczną historią małej Basi, której rodzina została rozstrzelana w czasach II wojny światowej, nie wiedzą o tym jednak bohaterowie prowadzący śledztwo (przynajmniej na początku). Morderca co prawda zostawił im wskazówki w postaci fotografii, ale odkrycie tego, co się za nimi kryje, zajmie im trochę czasu i zaprowadzi ich w kilka ślepych uliczek. Autorka umiejętnie prowadzi akcję, co rusz gubiąc tropy i umiejętnie manipulując czytelnikiem tak, by podejrzewał kolejne osoby, które koniec końców nie mają ze zbrodnią nic wspólnego. Przez znajomość historii rodziny Basi domyślamy się, kto może być zabójcą, nie jesteśmy w stanie jednak poznać jego tożsamości przed końcową fazą książki, w której napięcie sięga zenitu.
Bardzo podobała mi się kreacja głównego bohatera i nie zgodzę się z opinią, że został przedstawiony jako stereotypowy policjant z bagażem doświadczeń. Umówmy się – praca w służbach mundurowych jest trudna i myślę, że znalezienie policjanta bez bagażu doświadczeń jest jeszcze trudniejsze. Polubiłam go od pierwszych stron chyba dlatego, że bardzo zależało mu na przyjęciu do zespołu psychologa-profilera (a policjanci raczej uważają tego typu działania za szarlatanerię i wróżenie z fusów). Początkowo wydawało mi się, że faktycznie został przedstawiony szablonowo, a żona po rozwodzie nie pozwala mu utrzymywać kontaktu z dzieckiem, prawda jednak okazała się zupełnie inna i jeszcze bardziej przybliżyła mnie do tej postaci.
„Pchła” serwuje nam również wątek romantyczny, nie jest on jednak słodko-cukierkowy, a raczej zupełnie przyziemny i pełen wątpliwości obu stron. Nie ma tu miłości od pierwszego wejrzenia i chemii, która rozlewałaby się od początkowych stron, jest za to dużo fizyczności. Moim zdaniem Potyra przedstawiła tę relację w bardzo rzeczywisty sposób.
Powieść ma bardzo emocjonalny wydźwięk przez nawiązania do trudnych doświadczeń z czasów II wojny światowej. Lektura była dla mnie sporym zaskoczeniem, głównie za sprawą powiewu świeżości jeśli chodzi o fabułę (zwłaszcza, że w ogóle się go nie spodziewałam). Z pewnością będę śledzić kolejne poczynania autorki.
Powieść przeczytałam w ramach Book Touru, organizowanego przez Martynę z bloga Kryminał na talerzu.