Mimo tego, że „Mroczne materie” to jedna z najbardziej znanych serii fantasy, sięgnęłam po nią dopiero przed premierą serialu. Jestem zwolenniczką czytania książek przed oglądaniem ich filmowych czy serialowych adaptacji.
W lekturze początkowo przeszkadzało mi to, że główna bohaterka jest dzieckiem, ale gdy tylko zorientowałam się, w jakim świecie toczy się akcja tej powieści, odłożyłam wszystkie wątpliwości na bok.
Akcja rozgrywa się w świecie równoległym, w którym ludzkie dusze (dajmony) przebywają poza ludzkimi ciałami i mają postać zwierząt. Główna bohaterka – Lyra, mieszka w Kolegium Jordana w Oksfordzie (jest to instytucja, która zajmuje się nauką). Świat, w którym żyje Lyra, zdominowany jest przez religię, analogiczną do chrześcijaństwa. Główna bohaterka zostaje wplątana w intrygę, która zapoczątkowuje proces spełniania się przepowiedni dotyczącej Lyry – dziewczynka jednak nie może się o tej przepowiedni dowiedzieć, bo wtedy jej przeznaczenie się nie spełni.
Tytuł tej powieści nie jest przypadkowy, zorza polarna jest bowiem istotnym elementem świata przedstawionego. W jej świetle możliwe jest ujrzenie zarysu miasta, należącego do innego świata, co sugeruje, że być może istnieje sposób na poruszanie się między światami – uwielbiam opowieści o światach równoległych na równi z tymi o podróżach w czasie.
Zakochałam się w sposobie opowiadania tej historii. Styl autora jest ciut gawędziarski, bardzo plastyczny, a ilość zwrotów akcji może przyprawić o zawrót głowy. Nie to jednak ujęło mnie w tej opowieści szczególnie.
Autor porusza tu tematy związane z religią i o ile dzieci czytające tę serię mogą nie zdawać sobie z tego sprawy, o tylko dorosły czytelnik z pewnością zwróci uwagę na niektóre ciekawe wątki. Religia, podobnie jak ma to miejsce w świecie realnym i w wielu innych powieściach, jest jednocześnie areną wielkiej polityki. Znajdziemy tu również sporo wątków teologicznych, a wszystkie one wiążą się z istnieniem Pyłu – substancji, która zaczyna osiadać na ludziach dopiero wówczas, gdy ci zaczynają dorastać, a ich dajmony przyjmują stałą postać.
Kilka słów o pierwszym sezonie serialu
Zachwycona tą historią usiadłam przed ekranem komputera, by obejrzeć pierwszy sezon „Mrocznych materii”, którego podstawą jest „Zorza polarna”, było to jednak przykre doświadczenie. Dlaczego? Oto kilka powodów.
- Ruth Wilson w roli pani Coulter kompletnie mnie nie przekonała – ale to tylko moje subiektywne odczucie.
- Odniosłam wrażenie, że Asriel był w powieści taką postacią, wobec której wszyscy czuli respekt, a on sam traktował innych, a zwłaszcza Lyrę, z dużą dozą lekceważenia. W serialu nie dało się tego odczuć, zwłaszcza w początkowej scenie.
- Nie za bardzo rozumiem, dlaczego w serialu kto inny udzielił Lyrze informacji o tym, kto jest jej ojcem (w powieści dziewczynka uzyskała tę informację od tej samej osoby, która powiedziała jej, kim jest jej matka).
- Moje ogólne wrażenie po obejrzeniu ośmiu odcinków można podsumować dwoma słowami – chaos i nuda. W ogóle się tego nie spodziewałam, bo lektur była naprawdę porywająca, a trudno mi to też zrzucić na karb tego, że znałam tę historię przed rozpoczęciem oglądania serialu, bo jestem człowiekiem, który ulubione seriale ogląda po kilka razy i zna je na pamięć.
- Na koniec zostawiłam sobie najpoważniejszy zarzut. Skoro akcja rozgrywa się w świecie, który wyróżnia istnienie dajmonów, dlaczego nie wszyscy je posiadali? Już pal sześć statystów, choć uważam, że nie trzeba było w ich przypadku tworzyć dajmonów komputerowo, jeśli generowało to zbyt duże koszty. Można było wykorzystać prawdziwe zwierzęta, skoro i tak nie było konieczności, by dajmony statystów wchodziły ze sobą w interakcje. Dlaczego jednak ani razu nie widziałam dajmonów Ma Costy i Johna Faa? To dla mnie największa zagadka tego serialu.
O ile „Zorzę polarną” mogę polecić z ręką na sercu zarówno młodszym, jak i starszym czytelnikom, o tyle serial był dla mnie dużym rozczarowaniem. Być może w drugim sezonie będzie lepiej.