Książki, Literatura piękna

O człowieku, który widział wszystko w Holokauście

Beatrycze i Wergili

Najpierw chyba zobaczyłam okładkę w piaskowym kolorze, która wyróżniała się na tle czarnych książek, leżących w koszyku z tanimi książkami w jednym ze znanych hipermarketów. Chwilę później zaintrygował mnie tytuł, nawiązujący do „Boskiej Komedii” Dantego. A gdy przeczytałam opis, wiedziałam, że muszę mieć tę książkę. Holokaust jest bowiem tematem, który od kilku lat staram się systematycznie zgłębiać. Zazwyczaj wybieram opracowania historyczne, dzięki którym zdobywam wiedzę. Myślę sobie wówczas, że robię to ze względu na pamięć, która tak bardzo potrzebna jest milionom ludzi, którzy zginęli tylko ze względu na swoje korzenie. Czasem jednak brakuje mi w tym czytaniu zwykłego ludzkiego poruszenia aż do głębi. Miałam nadzieję, że „Beatrycze i Wergili” – alegoryczna opowieść o Holokauście, jak opisuje książkę wydawca, da mi to, czego tak bardzo mi brakowało.

Głównym bohaterem jest Henry – ceniony pisarz, który postanawia wydać książkę o Holokauście, traktującą temat w innowacyjny sposób. Nie spotyka się jednak z przychylną reakcją wydawcy i postanawia zrezygnować z pisania. Przeprowadza się wraz z żoną do wielkiego miasta i zaczyna zupełnie inne życie. Wciąż jednak otrzymuje listy od czytelników. Jeden z nich zawiera kserokopię „Legendy o świętym Julianie Szpitalniku”, która jest opowiadaniem Gustava Flauberta o losach tytułowego świętego, który mimo okrucieństwa wobec zwierząt i zamordowania rodziców, został zbawiony. Po jakimś czasie Henry odkrywa w kopercie jeszcze fragment sztuki nieznanego autora, w którym Beatrycze i Wergili dyskutują ze sobą o gruszce. Na końcu znajduje się krótki liścik z prośbą o pomoc. Zaintrygowany Henry odwiedza swojego czytelnika i podczas kolejnych spotkań w jego zakładzie taksydermicznym poznaje nowe fragmenty sztuki, której bohaterami są osioł i wyjec, czyli Beatrycze i Wergili – autor sztuki nazywa ich swoimi przewodnikami po piekle.

Wiem, że powieść Martela postrzegana jest jako dzieło kontrowersyjne. Czytałam komentarze, z których wynikało, że nie powinno się przedstawiać tak doniosłego tematu w takiej formie. Nie przeszło mi to przez myśl, gdy kupowałam książkę, bo zawsze wydawało mi się, że każdy sposób, który poruszy ludzkie serca i skłoni je do refleksji, jest dobry, by ukazać tak trudny temat. Tu akurat widzimy stopniowo łączone ze sobą elementy układanki, ukazującej zwierzęta, które przeżyły „Horrory” i myśląc o nich, zadają sobie pytanie:

 

(…) jak będziemy mówić o tym, co nam się przytrafiło, kiedy to się skończy?

 

Dobre pytanie, czyż nie? Wszak tyle już powiedziano na ten temat, ukazało się mnóstwo wspomnień, relacji, filmów, książek, opracowań, rysunków, obrazów, wierszy, muzyki… Czy to znaczy, że nikt nigdy nie może już powiedzieć ani słowa na ten temat, bo wszystko zostało powiedziane? Nie. Moja głęboka zaduma, gdy w drodze na uczelnię za każdym razem po lewej stronie mijałam Umschlagplatz, była moja. Ty, Drogi Czytelniku, mijając to miejsce, możesz czuć żal, smutek, złość. Albo możesz nie czuć nic, zapominając kompletnie, gdzie się znajdujesz, bo widok pomnika spowszedniał Ci już tak bardzo, że kompletnie go nie zauważasz.

„Beatrycze i Wergili” to powieść, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Najlepiej chyba jej sens oddaje sam Martel, pisząc o sztuce taksydermisty, w której:

 

Skazane na zgubę istoty, które nie mogły mówić w swoim imieniu, zyskały głos najbardziej wymownego narodu, który został skazany na podobną zgubę.

 

Poruszyły mnie do głębi rozmyślania Beatrycze i Wergilego, w których próbowali nazwać słowami to, co ich spotkało. Ich dialogi początkowo były trudne do zrozumienia, bo autor sztuki pokazywał Henry’emu jej fragmenty wedle ustalonej przez siebie kolejności. Jednak po kilku kolejnych rozmowach między zwierzętami, na poprzednie fragmenty padało nowe światło, więc wracałam do nich po kilka razy, by lepiej zrozumieć ich sens. Odniesienie do zwierząt, żyjących w świecie, w którym miały miejsce „Horrory” i który przez to nigdy nie będzie taki sam, wydaje mi się niezwykle oryginalny, ale nie przesadzony w swojej oryginalności. Nie jest to na pewno alegoria „na siłę” – gdy się głębiej zastanowimy, zdamy sobie sprawę, że skoro ludzie są w stanie traktować swoich bliźnich tak, jakby nie byli ludźmi, tak samo mogą traktować również zwierzęta.

Powieść Martela stawia przed nami również pytanie, czy można w jakiś sposób odkupić dokonanie tak potwornej zbrodni. Wszak święty Julian, mimo swojej nienawiści wobec zwierząt, został ogłoszony świętym i zbawiony. Czy jeden dobry uczynek jest w stanie zmazać tysiące innych? Wszak chrześcijaństwo zakłada, że wszystko, co zrobiliśmy wobec swoich bliźnich, uczyniliśmy także wobec Chrystusa. Kiedyś często się nad tym zastanawiałam, zwłaszcza czytając o siedmiu więźniach ze Spandau. Nie chcę wierzyć w to, że jeden dobry uczynek, jedna chwila żalu nad tym, co się zrobiło, jest w stanie zamazać najgorsze uczynki, których nie da się już nikomu zadośćuczynić.

Zakończenie powieści wbiło mnie w fotel. „Beatrycze i Wergili” to książka, do której będę wracać, bo jestem przekonana, że jej wielopłaszczyznowość pozwoli mi za każdym razem odkryć coś nowego. Być może z pozoru jest banalna, ale wystarczy się w niej zanurzyć, by nie móc przestać o niej myśleć.