„Polowanie na Czerwony Październik” to jedna z wielu książek, które moja mama kupiła po 1989 roku. Po upadku muru berlińskiego, czyli w latach dziewięćdziesiątych, tego typu książki wydawane były w naszym kraju w ogromnym nakładzie. Co roku ukazywało się co najmniej kilka dzieł danego autora, dopiero co przetłumaczonych na język polski. Wynikiem tego wydawniczego fenomenu są dwie półki w moim rodzinnym domu, zapełnione tak ciasno ustawionymi obok siebie książkami, że potrzeba ogromnej determinacji, by wyciągnąć z tej mozolnej układanki wybraną przez siebie pozycję.
Już ponad miesiąc temu zabrałam z domu „Polowanie na Czerwony Październik”. Nigdy wcześniej nie czytałam książek Toma Clancy’ego, ale na promocji udało mi się kupić jedną z nowszych (jak mi się wówczas wydawało) powieści. Postanowiłam jednak, że przeczytam ją dopiero, gdy zapoznam się z najbardziej znaną książką autora. Żeby było zabawniej, okazało się, że nazwisko Clancy’ego na okładce zakupionej przeze mnie książki pełni funkcję jedynie promocyjną. Mleko się jednak rozlało, powieść spoczęła na półce, a ja zabrałam się do lektury przygód Jacka Ryana i kapitana Ramiusa.
Nie było łatwo. Czytanie zajęło mi ponad miesiąc. Nigdy nie byłam zbyt dobra w szacowaniu różnych rzeczy (nawet, gdy jem obiad, zawsze nakładam sobie na talerz zbyt dużo jedzenia) i trudno było mi wyobrazić sobie, że okręt podwodny może być większy niż mój pokój. Oprócz tego nie umiem pływać i każda próba wyobrażenia sobie ludzi zanurzonych w ogromnej kapsule na środku oceanu, przyprawiała mnie o lekki ból brzucha. Na szczęście moje zdolności przystosowawcze pozwoliły mi po jakimś czasie zapomnieć o tym, że akcja dzieje się w wodzie. A dziać się musi, bo tytułowy „Czerwony Październik” to radziecki okręt podwodny, dowodzony przez kapitana Marko Ramiusa, który po zamordowaniu oficera politycznego zamienia otrzymane rozkazy – wedle nowych okręt ma udać się do Stanów Zjednoczonych, gdzie kapitan wraz z grupą wtajemniczonych oficerów, chce prosić o azyl polityczny.
„Polowanie na Czerwony Październik” to czwarty tom z serii o doktorze Jacku Ryanie. Nasz bohater wkracza do gry w momencie, w którym odkrywa, że tytułowy okręt podwodny porusza się z wykorzystaniem napędu, którego amerykańskie systemy sonarowe praktycznie nie są w stanie wykryć. Rozpoczyna się wyścig z czasem – w pościg za okrętem rusza cała radziecka flota atlantycka oraz okręty amerykańskie. Brzmi jak książka, od której nie można się oderwać. Ostatnie sto stron rzeczywiście takie było. Przeczytałam je w jeden niedzielny wieczór, co odpokutowałam poniedziałkową sennością w pracy.
A co z resztą? Była trudna do przebrnięcia, ze względu na dużą ilość szczegółów technicznych, które nie zawsze były dla mnie zrozumiałe. Nie zniechęciły mnie one jednak do lektury. Książka przesycona jest atmosferą Zimnej Wojny, co niezwykle mi się w niej podobało. Poza tym, mam słabość do panów pracujących w CIA, nawet jeśli, tak jak Jack Ryan, nie są agentami z prawdziwego zdarzenia.
Marketingowcy Toma Clancy’ego stanęli na wysokości zadania. Jako najlepszą książkę w swoim życiu poleca „Polowanie na Czerwony Październik” Ronald Reagan, a sam Jack Higgins twierdzi, że jest to książka doskonała. Dla koneserów klasyki literatury sensacyjnej (takich jak na przykład ja) to pozycja obowiązkowa. Jest mi wstyd, że sięgnęłam po nią tak późno. A najbardziej żal mi, że po mojej lekturze książka nie będzie się już nadawać do użytku. Nie ma się czemu dziwić – wydanie z 1991 roku, a przy składaniu tego wydania użyto jedynie kleju, który po ponad dwudziestu latach odmówił już posłuszeństwa. Książka aktualnie podzielona jest na sześć kawałków, a ja patrzę na nią ze smutkiem, bo uwielbiam okładki typowe dla lat dziewięćdziesiątych i pożółknięte kartki w starych książkach.
Na pewno w najbliższym czasie obejrzę ekranizację powieści. Dzięki temu uda mi się zobaczyć rzeczy, które trudno było mi sobie wyobrazić podczas czytania książki. A poza tym, to pierwsza książka Toma Clancy’ego, po którą sięgnęłam. Jeśli znacie inne powieści tego autora, które są godne polecenia – dajcie znać. 🙂