Jedyna biblioteka, z której w dorosłym życiu lubiłam korzystać, to biblioteka uniwersytecka. Kiedy rozpoczęłam studia podyplomowe i dowiedziałam się, że mogę założyć kartę, która uprawni mnie do wypożyczania książek (zapisać może się każdy, ale osoby spoza uniwersytetu mogą korzystać tylko z czytelni), pobiegłam do biblioteki, by następnie rzucić się w wir spacerów pomiędzy półkami. Uwielbiam to, że większość książek mogę wziąć sama z półki, dotknąć ich, przeczytać ich opis. Byłam nastawiona na wypożyczenie co najmniej dwóch książek. Jedną z nich znalazłam, ale pozostałych albo nie było, albo były tak zniszczone, że nie miałabym ochoty ich czytać, albo trzeba było je zamówić z magazynu, a ja nie miałam czasu czekać. Stwierdziłam, że wezmę to, co mi wpadnie w ręce.
Na jednej z półek zauważyłam trzy stojące obok siebie książki w tej samej szacie graficznej. Wiedziałam, że musi to być jakaś seria, a że na myśl o kilku tomach książki wpadam w ekscytację, schyliłam się, by zobaczyć, cóż się kryje na półce, która prawie dotykała podłogi. Okładki były piękne, tytuły intrygujące, a całość miała tak właściwie jedną wadę – można było uznać, że jest to literatura dla kobiet. Biłam się z myślami przez kilka minut, ale koniec końców zdecydowałam się zabrać pierwszą część – „Żółte oczy krokodyla”. Powtarzałam sobie, że jeśli będzie tragiczna, mogę ją zawsze zamknąć w dowolnym momencie i oddać (chociaż nigdy nie porzucam książek), a przecież może okazać się całkiem zabawna.
I taka też była. Na początku trudno było mi się zorientować, kto jest kim. Główną bohaterką jest Josephine, żona i matka dwóch córek, która pewnego dnia postanawia rozstać się z mężem, który notorycznie ją zdradza, a do tego jest bezrobotny i nie robi nic w kierunku zmiany tego stanu. Główna bohaterka ma siostrę – Iris, która wyszła za mąż za człowieka sukcesu, a jej jedynym zajęciem jest wydawanie jego pieniędzy. Jest matką młodego chłopca, jednak prawie nie zwraca na niego uwagi, bo zbyt zajęta jest narzekaniem. Akcja toczy się wokół całej rodziny – poznajemy przyjaciółkę Josephine i jej syna, dorastające córki głównej bohaterki, jej męża wraz z kochanką, matkę, ojczyma oraz kochankę ojczyma. Fabuła zbudowana jest wokół jednego nieprzemyślanego przez Iris zdarzenia – podczas spotkania towarzyskiego zmyśla ona historię o książce, którą rzekomo pisze, a której akcja toczy się w XII wieku. Jako, że Josephine jest pracownikiem naukowym w trakcie habilitacji i specjalizuje się w historii tego okresu, Iris wpada na pomysł, by to jej siostra napisała książkę, którą ona wyda pod swoim nazwiskiem.
Wątków jest naprawdę mnóstwo i choć na początku trudno jest się w tym wszystkim odnaleźć, wraz z rozwojem fabuły, zaczynamy rozumieć powiązania między bohaterami. Czytanie jest naprawdę przyjemne, bo łatwo jest wciągnąć się w opowiedzianą przez Katherine Pancol historię. Niekiedy jest ona absurdalna, ale dzięki temu tym bardziej ciekawa. Bohaterowie są ludzcy aż do bólu – śmieszni, denerwujący, a czasem wzbudzający żal. Nietrudno jest odnaleźć w nich ludzi, których widzimy wokół siebie każdego dnia, a nawet te same wady, które sami posiadamy. Gdybym miała napisać, z czym kojarzą mi się „Żółte oczy krokodyla”, odpowiedziałabym bez wahania, że z wakacjami. To idealna lektura na ciepłe, słoneczne dni.
Myślisz sobie teraz zapewne, drogi Czytelniku, że to taka lekka, książka, z której nic nie wyciągniesz dla siebie. Wcale tak nie jest. „Żółte oczy krokodyla” są pełne mądrych, życiowych refleksji, wystarczy tylko umieć je wyłowić. Można ewentualnie dojść do wniosku, że jest to zbyt naiwna lektura, by wzbudziła jakiekolwiek emocje i wrócić do czytania ckliwych i melodramatycznych powieści dla młodzieży i dorosłych, które co i rusz znajdziemy w dziale z nowościami każdej księgarni. Cóż, jest popyt, więc jest podaż, nie mi osądzać, czy to dobrze, czy źle. Ale jeśli chcesz, drogi Czytelniku, przeczytać mądrą, zabawną i lekko absurdalną powieść, którą czyta się lekko i przyjemnie, a z bohaterami trudno się rozstać – polecam Twej uwadze „Żółte oczy krokodyla”. A ja jutro biegnę do biblioteki po drugą część cyklu – „Wolny walc żółwi”. Już nie mogę się doczekać lektury. 🙂