Jaume Cabré, Książki, Literatura hiszpańska, Literatura piękna

Mea culpa. Confiteor

wyznaję

Sięgając po „Wyznaję”, nie wiedziałam do końca, czego się spodziewać. Słyszałam o tej książce dużo, ale nigdy właściwie nie było to nic konkretnego i ostatecznie stanęłam przed jej rozmiarami z białą, niezapisaną kartą, która miała się wkrótce pokryć niewypowiedzianym żalem i tęsknotą za życiem, które ktoś kiedyś utracił.

„Wyznaję” to spowiedź Adriana, który urodził się w dość wymagającej rodzinie. Matka oczekuje, że zostanie od wirtuozem gry na skrzypcach, ojciec zaś, że jego syn nauczy się kilkunastu języków. Sam Adrian stwierdza na samym początku, że

przyjście na świat w tej rodzinie było niewybaczalnym błędem

Na początku jest to powieść dosyć trudna w odbiorze – autor ma specyficzny styl, używa mowy niezależnej nie stosując przy tym cudzysłowu, a częste przeskoki czasowe powodują, że trzeba poświęcić dość dużo uwagi, by odnaleźć się w tym, co dzieje się w tej powieści. Sięga ona bowiem różnych wydarzeń, nie tylko tych związanych „tu i teraz” z życiem Adriana – poznajemy historię jego medalika, historię skrzypiec wykonanych przez Storioniego, w których posiadanie wszedł jego ojciec, a poznając te historie, przenosimy się między innymi do czasów inkwizycji i do KL Auschwitz-Birkenau.

Przez długi czas nie wiemy, do kogo Adrian kieruje swoje wyznanie, a okoliczności jego powstania nie poznamy jeszcze dłużej. Nasz bihater próbuje odnaleźć swoją tożsamość, zmierzyć się z prawdą o własnej rodzinie, o tym, kim tak naprawdę był jego ojciec. Adrian z jednej strony jest narratorem, z drugiej zaś bywa także bohaterem opowieści i występuje wówczas w formie trzecioosobowej.

Gdy wspominałam o tym, że podczas lektury trzeba poświęcić całą swoją uwagę, by nie zagubić się w narracji, miałam na myśli to, że autor nie sygnalizuje nam przeskoków czasowych – jedna opowieść urywa się w połowie zdania, a kontynuacja tego zdania należy już do innej opowieści, która dzieje się w innym czasie. Czytelnik nigdy nie wie, gdzie za chwilę się znajdzie, jeśli jednak da się tej powieści poprowadzić tak, jak muzyce, słowa pochłoną go bez reszty. Z jednej strony bowiem wątek muzyczny jest dość istotny, z drugiej zaś strony trudno uciec od porównania tej powieści do symfonii.

„Wyznaję” pozostawiło we mnie duży bagaż emocjonalny. Podczas lektury nie da się uciec od pytań o naturę zła i wpływ człowieka na kształowanie świata, a także rolę Boga w jego istnieniu. To historia o miłości, lojalności wobec rodziny i o tym, jak ambicje rodziców potrafią zniszczyć życie dziecka. To także historia przedmiotów, które są w posiadaniu bohaterów, historia kruchości ludzkiego życia i w jakiejś mierze niespełnionej miłości. Wielka literacka podróż pełna smutku i melancholii. A przede wszystkim wielka literatura.