Książki, Literatura obyczajowa

Historia powojennej podróży

w samym sercu morza

Od czasu do czasu nachodzi mnie ochota na lekką, typowo „babską” lekturę. Tym razem ten moment zbiegł się w czasie z polską premierą nowej powieści Jojo Moyes. Nie miałam wcześniej styczności z tą autorką, choć słyszałam o niej dużo dobrego. Z tego względu nie będę oceniać „W samym sercu morza” przez pryzmat całej twórczości Moyes ani porównywać tej powieści z poprzednimi.

Akcja „W samym sercu morza” rozgrywa się po zakończeniu II wojny światowej. Poznajemy historię Frances, która podróżuje okrętem z Australii do Wielkiej Brytanii, podobnie jak wiele innych kobiet – wszystkie są żonami żołnierzy i weszły w związki małżeńskie w trakcie wojny. Każda z nich płynie do Wielkiej Brytanii na spotkanie ze swoją przyszłością – każda poza Frances, która skrywa pewien sekret i z tego powodu ucieka przed swoją przeszłością.

Początkowo, gdy czytałam tę powieść, odczuwałam lekki dysonans, bo z okładkowego opisu wynikało, że główną bohaterką jest Frances, ale fabuła raczej nie daje nam tego odczuć. Pierwsze skrzypce od samego początku grają jej współlokatorki z kajuty, a ona jest w tej historii gdzieś z boku i nie daje się zauważyć, co koresponduje z jej osobowością. Taki zresztą był jej plan na przetrwanie tej podróży. Trzymała się z boku, by nie zwracać na siebie uwagi, byleby tylko jej sekret nie wyszedł na jaw. Wątek Frances rozwija się tak naprawdę dopiero pod koniec drugiej połowy powieści, wtedy też akcja nabiera tempa.

Nie jest jednak tak, że przez większą część lektury byłam znudzona. Choć akcja „W samym sercu morza” rozwija się bardzo powoli, to jedna z tych książek, w których w ogóle mi to nie przeszkadza. Jest to nawet pod kilkoma względami zaleta. Taki powolny bieg wydarzeń pozwala nam dokładnie przyjrzeć się wszystkim emocjom, jakie noszą w sobie młode żony w drodze na spotkanie ze swoim przeznaczeniem. Widzimy ich radość, smutek, strach, obserwujemy, jak budują przyjaźnie i zdobywają sobie wrogów. Obserwowanie grupy ludzi zamkniętych w miejscu, którego nie da się ot tak opuścić, jest szalenie interesujące i dużo mówi o tym, jak różne są ludzkie reakcje na stres.

Zdaję sobie sprawę, że część czytelników uzna pewne wydarzenia za zbędne z punktu widzenia głównego wątku (Frances), bo nie wnosiła zbyt wiele do fabuły, a dzięki ich pominięciu powieść mogłaby być krótsza o połowę. Mam jednak poczucie, że część tych zdarzeń (jak chociażby wybory Miss) była niezbędna, by pokazać, jak różnie mogłyby się potoczyć losy młodych żon. Były wśród nich takie, które w atmosferze hańby musiały opuścić statek, inne podczas podróży dowiadywały się o śmierci męża, jeszcze inne nachodziły wątpliwości, bo uświadamiały sobie, że w gruncie rzeczy nie miały nigdy czasu, by dobrze poznać swoich mężów. Objętość jest więc potrzebna, byśmy mogli bliżej przyjrzeć się tym relacjom i problemom, z jakimi zmagały się podróżujące do Wielkiej Brytanii kobiety. To chyba najciekawszy aspekt tej powieści.

Choć była to w gruncie rzeczy lekka i typowo wakacyjna lektura, przy której odrobinę się wzruszyłam, cenne było dla mnie szerokie spektrum historii młodych żon, zmierzających na nieznany ląd, by wieść tam zupełnie nowe życie. Dzięki temu mogłam podziwiać całą gamę emocji i reakcji bohaterów, co jest dla mnie ważne, bo zawsze zwracam dużą uwagę na portrety psychologiczne bohaterów. „W samym sercu morza” na pewno zachęciło mnie do sięgnięcia po kolejne książki Jojo Moyes, gdy znów będę miała ochotę na lekką, obyczajową lekturę.

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak.