Książki, Literatura grozy

Pierwszy horror w moim życiu. Czy przeżyłam traumę?

trauma

O Grahamie Mastertonie słyszałam wiele. Pamiętam jego powieści z katalogów Świata Książki, które zastępowały nam księgarnie internetowe, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Nigdy nie lubiłam się bać, a opisy tych książek nieco mnie przerażały. Nie znoszę oglądać horrorów i brzydzą mnie drastyczne sceny – do tego stopnia, że gdy razem z moim mężczyzną oglądamy popularny obecnie serial „Taboo”, regularnie odwracam wzrok od ekranu. Z książkami jednak jest inaczej. Mimo, że potrafię wyobrazić sobie zdarzenia w nich opisane, nie boję się tego tak bardzo, jak filmów. Gdy zobaczyłam na półce kieszonkową wersję „Traumy”, która kosztowała 10 zł, bez wahania włożyłam ją do koszyka.

„Trauma” to tak naprawdę zbiór, zawierający jedną powieść i dwa opowiadania. Zacznijmy zatem od powieści, która nosi tytuł „Bonnie Winter”. Tytułowa bohaterka jest żoną i matką, jej mąż stracił pracę i jest bezrobotny, a ona pracuje przy sprzątaniu miejsc śmierci. Jej praca jest trudna, ale też dobrze płatna, choć opisy miejsc zbrodni często mogą przyprawić Czytelnika o nudności. Bonnie radzi sobie jednak świetnie – twardo stąpa po ziemi i bez zahamowań opowiada o tym, czym się zajmuje. Wydawać by się mogło, że tego typu praca nie odciska na niej żadnego piętna, ale czy to prawda?

Mam wrażenie, że Masterton zrobił wszystko, by była to powieść obyczajowa, a nie horror. Akcji jest tu tyle, co kot napłakał, poza pojedynczymi momentami, gdy w kolejnych mieszkaniach Bonnie natrafia na te same larwy motyli, które według wierzeń Azteków są wcieleniem niezwykle brutalnej bogini. Poza pracą zazwyczaj widzimy główną bohaterkę w domu, podczas przygotowywania jedzenia, ewentualnie podczas kolejnej kłótni z mężem darmozjadem, obrażonym na cały świat. Trudno jest nie stanąć po stronie Bonnie, która ciężko pracuje, łącząc ze sobą dwa zajęcia, by zapewnić rodzinie byt, którego jej mąż nie jest w stanie zapewnić.

Kolejną rzeczą, która kuleje w tej powieści, są dialogi. Moim faworytem jest rozmowa głównej bohaterki z najlepszą przyjaciółką – kabalistką, która najpierw wpada w zachwyt z powodu tego, że według niej Bonnie ma kontakt z duszami zmarłych, po czym po chwili postanawia zakończyć ich przyjaźń, bo nie jest w stanie znieść aury śmierci, unoszącej się wokół koleżanki. Jeśli ktoś z Was, drodzy Czytelnicy, przeczyta kiedyś tę powieść i będzie w stanie wytłumaczyć mi, co stało się w tym dialogu, będę dozgonnie wdzięczna, bo niestety do tej pory nie potrafię tego pojąć.

Na szczęście dzięki opowiadaniom zapomniałam o tym, jak bardzo nie podobała mi się powieść. Trzymały w napięciu od pierwszych stron i czytałam je z zapartym tchem. W tym wypadku pomysły na fabułę były genialne. „Bazgroły” to historia mężczyzny, który w różnych miejscach zaczyna widzieć skierowane ku niemu słowa, wydrapane na drzwiach, murach i betonie. „Szamański kompas” zaś to opowieść o innym mężczyźnie, który po odniesieniu sromotnej porażki, kupuje od starej kobiety kompas, który ma wskazywać to, czego w danej chwili pragnie, a czego zdobycie będzie wiązało się z moralnym wyborem.

Pomysł, który łączy ze sobą te trzy utwory, bardzo mi się spodobał. Mastertonowi udało się zatrzeć granice między rzeczywistością a wyobrażeniem na tyle, że Czytelnik zostaje pozostawiony z pytaniem, czym właściwie było to, co się stało. Okazuje się bowiem, że demony istnieją nie tylko w naszej wyobraźni, lecz mogą żyć w każdym z nas.

Byłam bardzo nastawiona na horror i niestety pod tym względem się rozczarowałam. Dlatego szukam osób, które mają większe doświadczenie z twórczością Mastertona, by poleciły mi inne jego powieści. Szukam książki, która naprawdę mnie przerazi. Ktoś ma jakiś pomysł? 🙂