Nie pokusiłam się nawet o podsumowanie ubiegłego roku, bo po pierwsze czytanie szło mi w nim jak po grudzie, a po drugie żegnałam go z pewnego rodzaju ulgą. A potem nadszedł styczeń ze swoimi smutkami i bolączkami, które w jeden miesiąc przebiły uprzednich dwanaście. I cóż, zderzając się ze ścianą po raz pierwszy uznałam, że czas chyba wrócić do tego, co zawsze przynosiło mi ulgę i pozwalało choć na moment uciec od rzeczywistości – do literatury rzecz jasna.