Nie na temat

Moje przygody w samochodzie, czyli o tym jak pokonałam siebie

prawo jazdy

Od kiedy tylko zdałam sobie sprawę, że chciałabym w przyszłości być psychologiem transportu, przerażała mnie jedna myśl – konieczność odbycia kursu na prawo jazdy. Gdy wszyscy moi znajomi w liceum ekscytowali się tą możliwością, ja kategorycznie twierdziłam, że prawo jazdy nie jest dla mnie i nie chcę nigdy siedzieć w samochodzie po stronie kierowcy. Nie chciałam jednak rezygnować z marzeń, więc mimo wielu obaw i stresu, zapisałam się na kurs. Zajęcia teoretyczne rozpoczęłam w sierpniu, choć trudno było mi się na nich skupić, bo zbliżał się wówczas termin, w którym mieliśmy wynająć mieszkanie. Znaleźliśmy je na ostatnią chwilę, więc końcówka sierpnia była naprawdę nerwowym okresem.

Jazdy

Żeby trochę odsapnąć, postanowiłam odczekać miesiąc z rozpoczęciem jazd. W głębi duszy chyba po prostu bardzo się stresowałam i dlatego odwlekałam ten moment tak długo. W końcu jednak nadszedł dzień pierwszej jazdy. Miałam nogi jak z waty, a serce prawie wypadło mi z piersi. Instruktor zabrał mnie na plac pod Wojewódzkim Ośrodkiem Ruchu Drogowego, gdzie zamieniliśmy się miejscami, wytłumaczył mi, do czego służą pedały i jak uruchomić samochód, a potem kazał mi ruszyć. Pokręciliśmy się trochę po placu, dostałam polecenie pojechania w kierunku wyjazdu, instruktor powiedział mi, w którym momencie mam zawrócić. Gdy ponownie wydał polecenie jazdy w kierunku wyjazdu, nie powiedział mi, w którym momencie mam zawrócić i tym sposobem zmuszona byłam wyjechać na ruchliwą ulicę.

Okazało się, że jeżdżenie samochodem wcale nie jest takie straszne. Podobało mi się. Choć czasem wracałam ze łzami w oczach do domu i z myślą, by rzucić naukę, bo znów nie udało mi się czegoś zrobić poprawnie. Chciałam być pojętną uczennicą, a moja ambicja wszystko komplikowała. Dodatkowo wiedziałam, że ukończenie kursu będzie skomplikowanym logistycznie zadaniem – pracowałam wówczas bardzo dużo i upychałam godziny jazd, jak tylko się dało. Jazdy o 7:00, a później praca do 19:00? Dla mnie było to normą. Ciągle byłam zmęczona, co potęgowało moją złość, gdy coś mi się nie udawało. Zazwyczaj jednak było całkiem miło. Mój instruktor nie był zbyt rozmowny, ale mieliśmy podobny światopogląd i lubiłam komentować z nim bieżące wydarzenia. Jeździliśmy oczywiście po trasach egzaminacyjnych, ale raz na jakiś czas kazał mi jechać gdzieś tylko po to, żeby zapytać, czy wiem, gdzie się znajdujemy lub obok jakiego budynku przejeżdżamy.

Nieudane egzaminy

Po zakończeniu jazd, podeszłam do egzaminu wewnętrznego, chociaż zwlekałam z tym prawie miesiąc. Odkładałam ten moment na później, bo wiedziałam, że potem czeka mnie już tylko  egzamin państwowy. Teoria zdałam za pierwszym razem i znów zaczęło się wahanie, bo egzamin teoretyczny w porównaniu z praktycznym, nie jest stresujący. Na szczęście nie pracowałam już tak dużo, ale ze względu na konieczność pracy zmianowej, nie wszystkie terminy mi odpowiadały. Instruktor polecał mi, by na egzamin praktyczny wybrać godzinę 9:00 lub 10:00.

Dwa dni przed egzaminem spędziłam na jazdach, by powtórzyć sobie wszystkie manewry, zwłaszcza zaś parkowanie, które nigdy nie było moją mocną stroną. Za pierwszym razem zapisałam się na egzamin na 10:00. Spędziłam w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego prawie półtorej godziny w oczekiwaniu na jego rozpoczęcie. Zostałam wywołana po 11:00 i chyba cały stres związany z oczekiwaniem zaowocował podczas jazdy. Egzaminator wybitnie nie przypadł mi do gustu, sama jego obecność wywoływała atmosferę, przez którą marzyłam tylko o tym, by móc już wysiąść z samochodu. Dodatkowy stres wywołał u mnie fakt, że dostałam polecenie zaparkowania samochodu prostopadle po prawej stronie na dosyć ruchliwej ulicy niedaleko mojego osiedla. Żeby ułatwić sobie zadanie, podczas jazd od razu robiłam korektę, żeby nie musieć robić jej w trakcie. Tym razem nie mogłam, samochodów było zbyt dużo, a ja nie chciałam zostać posądzona o tamowanie ruchu. Za pierwszym razem nie wyszło, za drugim też nie – koniec egzaminu.

Przed drugim egzaminem też zapisałam się na jazdy i nauczona doświadczeniem zapisałam się na 9:00. Niestety i tak czekałam prawie godzinę. Tym razem trafiłam na zupełnie innego egzaminatora, bardzo sympatycznego i miałam naprawdę szczere poczucie, że chciałby, żebym zdała egzamin. Gdy dojechaliśmy do wspomnianej w poprzednim akapicie dość ruchliwej ulicy, serce prawie stanęło mi w piersi, gdy usłyszałam, że mam się nie rozpędzać, bo szukamy miejsca do zaparkowania. Na szczęście tym razem parkowałam po lewej stronie, co nie sprawiało mi specjalnych trudności, więc śmiało wjechałam w miejsce. Problem pojawił się przy wyjeździe, musiałam zrobić drobną korektę, ale udało się. Niestety, w sytuacjach stresowych zdarza mi się działać dosyć impulsywnie i w pewnym momencie niepoprawnie wykonałam polecenie egzaminatora. Nic by się oczywiście nie stało, musieliśmy po prostu wyjechać z miejsca, w którym się zatrzymałam. Chciałam to jednak zrobić za szybko, przez co wymusiłam pierwszeństwo i znów wróciłam do Ośrodka na miejscu pasażera.

Do trzech razy sztuka

Zwlekałam z zapisem na trzeci egzamin. Nie chciałam znów przeżywać tego samego stresu. Wszyscy dookoła jednak dopytywali o termin i choć za każdym razem wiedzieli o nim tylko mój chłopak i rodzice, postanowiłam dokonać zapisu. Minął ponad miesiąc od czasu, kiedy ostatni raz prowadziłam samochód, tym razem jednak postanowiłam nie zapisywać się na dodatkowe jazdy. Stwierdziłam, że raz się żyje, najwyżej nie zdam. Zapisałam się na 9:00 i ledwo zdążyłam zdjąć kurtkę i przejrzeć w telefonie rodzaje świateł w samochodzie, zostałam wywołana. Nie miałam nawet okazji się zestresować, a napięcie opadło do końca, gdy zobaczyłam, że osobą, która mnie wywołała, jest poprzedni egzaminator. Na placu poszło gładko, wyjechaliśmy z Ośrodka. Miałam w pamięci błędy, które popełniłam podczas poprzednich egzaminów i starałam się ich unikać. Kiedy skręciliśmy w znaną Wam już dość ruchliwą ulicę niedaleko mojego osiedla, wiedziałam, że moim przeznaczeniem jest zaparkować w okolicy. Na szczęście egzaminator znów wybrał miejsce po lewej stronie, ruchu przez chwilę nie było, więc swobodnie wjechałam na wyznaczone miejsce. Podczas wyjazdu zaś, gdy musiałam wyjechać częściowo na lewy pas, jechał nim samochód nauki jazdy, który uprzejmie zatrzymał się, by mnie przepuścić.

Byłam dobrej myśli i uznałam, że szczęście tego dnia mi sprzyja. Okazało się to prawdą. Dobrze pamiętałam miejsca, w które się udawaliśmy, bez problemu zawróciłam korzystając z infrastruktury, na trzech rondach, przez które przejeżdżałam nie było ani jednego samochodu. Popełniłam kilka błędów, ale mimo tego kontynuowałam jazdę. Dojechałam do Ośrodka, siedząc na miejscu kierowcy. Egzaminator miał kilka uwag, ale wręczył mi kartkę z oceną pozytywną. Gdy wysiadłam z samochodu, zaczęłam płakać – udało mi się dokonać czegoś, co przez całe życie traktowałam jako niemożliwe do osiągnięcia.

Najprzyjemniejszy urząd na świecie

Zostało mi już tylko jedno do zrobienia – opłata za wyrobienie prawa jazdy. Wiedziałam o tym, że musze dostarczyć potwierdzenie do swojego Wydziału Komunikacji, który znajduje się kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy i biorąc pod uwagę fakt, że pracuję, byłaby to skomplikowana logistycznie wyprawa. Nie miałam wówczas czasu zadzwonić, postanowiłam napisać więc maila. Nie liczyłam na odpowiedź, ale przynajmniej zachowałam wewnętrzny spokój – jeśli nie doczekam się odpowiedzi, to w wolnej chwili zadzwonię. O dziwo, następnego dnia nadeszła odpowiedź. Uprzejma pani przesłała mi informację, na jaki adres mailowy należy przesłać potwierdzenia oraz niezbędne numery kont. Dokonałam opłaty i czekałam na informację o tym, że prawo jazdy jest gotowe do obioru. Według pani z urzędu miało to potrwać dwa tygodnie, planowałam więc, że odbiorę dokument podczas urlopu na początku maja. Zasmuciłam się, gdy po kilku dniach otrzymałam informację, że moja sprawa może się przedłużyć ze względu na to, że Wytwórnia Papierów Wartościowych nie pracuje w czwartek i piątek przed Wielkanocą. Martwiłam się, że czeka mnie skomplikowana logistycznie wyprawa do Wydziału Komunikacji w połowie maja. Jakie było moje zdziwienie, kiedy w czwartek po Świętach otrzymałam informację, że moje prawo jazdy już na mnie czeka.

Dzisiaj odebrałam dokument. Jestem tak szczęśliwa, że nawet nie umiem opisać swojej radości słowami. Mam ochotę krzyczeć na cale gardło, że niemożliwe nie istnieje. Teraz za każdym razem, gdy otworzę portfel, będę sobie o tym przypominać. 🙂