Banalną książkę na banalny temat łatwo jest napisać. Sztuką jest napisanie powieści na temat oklepany, gdy wszyscy już myślą, że nie da się w tej sprawie stworzyć nic odkrywczego. Otóż da się, co udowadnia Jakub Żulczyk w swojej najnowszej powieści pt. „Wzgórze psów”. Mam to szczęście, że niedawno czytałam również „Ślepnąc od świateł”, które jest poniekąd dziełem kompatybilnym do niedawno wydanej książki. Pisząc o poprzedniej powieści wspomniałam, że Żulczyk zrobił mi nią krzywdę (niewtajemniczonych zapraszam do lektury tej recenzji). Tej samej krzywdy oczekiwałam po lekturze „Wzgórza psów”.
„Głębia Challengera” – historia chłopca, który doświadczył schizofrenii
Są takie książki, po które trudno jest nam sięgnąć, bo gatunkowo odbiegają od naszych upodobań. W moim przypadku „Głębia Challengera” należała do takich książek. Odstraszał mnie fakt, że była reklamowana jako powieść młodzieżowa, a ja za taką literaturą nie przepadam (ale o tym już zapewne wiecie, bo wspominam tę informację w każdym poście). Na szczęście zakupu tej książki dokonała Aga z bloga Ebook Book, więc postanowiłam pójść za jej przykładem (link do recenzji Agi znajdziecie tu – klik klik).
Steve Berry i moja pierwsza przygoda z jego powieściami
Dwie książki, o których będzie mowa w dzisiejszym poście, a których autorem jest Steve Berry, wpadły w moje ręce zupełnie przypadkiem. Jak to zwykle bywa, gdy odwiedzam bibliotekę uniwersytecką, wybrałam się na spacer między półkami. Weszłam w jedną z alejek i moim oczom ukazał się cudowny widok – na półce stały cały rząd książek tego samego autora, a wśród tytułów zauważyłam „Bursztynową komnatę” i „Dziedzictwo templariuszy”. Jako, że w dzieciństwie interesowałam się trochę obydwoma zagadnieniami, postanowiłam poszperać w czeluściach Internetu w poszukiwaniu odpowiedzi na odwieczne pytanie – „Czy warto czytać tę książkę?”. Okazało się, że „Bursztynowa komnata” to oddzielna powieść, zaś „Dziedzictwo templariuszy” jest pierwszą częścią cyklu o Cottonie Malone. Uznałam to za znak od losu i zabrałam obie książki do domu.
Ślepnąc od świateł w brudnej do szpiku kości Warszawie
Na „Ślepnąc od świateł” miałam chrapkę od bardzo dawna. Uwielbiam twórczość Jakuba Żulczyka – za przyziemność, brak lukru i poruszające rozważania, które utkane są z słów pozornie zwykłych, a jednak gdy zostają ze sobą połączone, oddziałują na wyobraźnię i emocje. Czasem wydaje mi się, że tylko Żulczyk tak potrafi. Uwielbiałam kiedyś czytać jego krótkie teksty w jednym z tygodników opinii, oglądałam program, który współprowadził z Sokołem, aż wreszcie sięgnęłam po pierwszą powieść – „Zrób mi jakąś krzywdę”. Do tej pory jestem pod ogromnym wrażeniem tej książki.
Miłość między książkami – historia A. J. Fikry’ego
Gdybym miała kupić tę książkę w regularnej cenie, z pewnością nie zdecydowałabym się na nią. Nie przepadam za literaturą obyczajową ani romansami, nie lubię ckliwych powieści i melodramatów. Urzekł mnie jednak polski tytuł (zupełnie nieadekwatny do oryginalnego), a że wydanie kieszonkowe kosztowało 10 zł, wylądowało dość szybko w moim koszyku. Długo zwlekałam z przeczytaniem tej książki – miałam wobec niej sporo obaw. W końcu jednak nadszedł dzień, w którym poczułam, że mam odpowiedni nastrój na tego typu lekturę. I wiecie co? Żałuję, że tak późno się na to zdecydowałam. Ale po kolei.
„Całe życie” – wzruszająca opowieść z pięknym przesłaniem
Pamiętam uczucia, które towarzyszyły mojemu oczekiwaniu na przesyłkę zawierającą „Całe życie” Roberta Seethalera. Moja ekscytacja związana była nie tylko z chęcią trzymania w rękach pierwszego przedpremierowego egzemplarza recenzenckiego. Spodziewałam się gdzieś w duchu, że będzie to książka niezwykła, którą zapamiętam na długo i przy której wzruszę się co najmniej kilka razy. Nie wiedziałam do końca, czego mam oczekiwać, dlatego oczekiwaniu towarzyszyły głównie niejasne myśli. Nie spodziewałam się niczego konkretnego.
Moje przygody w samochodzie, czyli o tym jak pokonałam siebie
Od kiedy tylko zdałam sobie sprawę, że chciałabym w przyszłości być psychologiem transportu, przerażała mnie jedna myśl – konieczność odbycia kursu na prawo jazdy. Gdy wszyscy moi znajomi w liceum ekscytowali się tą możliwością, ja kategorycznie twierdziłam, że prawo jazdy nie jest dla mnie i nie chcę nigdy siedzieć w samochodzie po stronie kierowcy. Nie chciałam jednak rezygnować z marzeń, więc mimo wielu obaw i stresu, zapisałam się na kurs. Zajęcia teoretyczne rozpoczęłam w sierpniu, choć trudno było mi się na nich skupić, bo zbliżał się wówczas termin, w którym mieliśmy wynająć mieszkanie. Znaleźliśmy je na ostatnią chwilę, więc końcówka sierpnia była naprawdę nerwowym okresem.
Mon Dieu, chyba zakochałam się w polskiej literaturze
Na początku przyznam się bez bicia – zakochałam się w okładce książki Poli Styx. Tytuł też dawał mi nadzieję, że będzie to literatura z gatunku tych, które lubię najbardziej. Jakoś tak się stało, że zaczytywałam się „Powieścią (anty)feministyczną…” pomiędzy lekturą prozy Doroty Masłowskiej i Jakuba Żulczyka. Prawdziwy maraton polskiej literatury współczesnej i do tego dwoje autorów, którzy w mojej opinii są mistrzami w swoim fachu. Jak na tym tle wypadła debiutancka powieść Poli Styx?
Śmierć frajerom, Polska to kraj w byłej Jugosławii
Dorotę Masłowską poznałam przy okazji fascynacji twórczością Krzysztofa Skoniecznego – nagrała wówczas piosenkę, która promowała pełnometrażowy film Krzysztofa pt. „Hardkor Disko”. Zakochałam się w jej kanapkach z hajsem i w maszynie do chleba, z którego można upiec ściany, krzesła i obrazy. Uwielbiałam to, jak bardzo przestylizowana była jej muzycznej twórczości i zupełnie zapomniałam, że przecież najpierw była pisarka, a dopiero potem MISTER D. Ostatnio jednak pomyślałam sobie, że może warto byłoby sięgnąć po prozę Doroty, bo być może okaże się równie dobra jak jej ostentacyjny muzyczny performance.
Joséphine Cortès #1 – „Żółte oczy krokodyla”
Jedyna biblioteka, z której w dorosłym życiu lubiłam korzystać, to biblioteka uniwersytecka. Kiedy rozpoczęłam studia podyplomowe i dowiedziałam się, że mogę założyć kartę, która uprawni mnie do wypożyczania książek (zapisać może się każdy, ale osoby spoza uniwersytetu mogą korzystać tylko z czytelni), pobiegłam do biblioteki, by następnie rzucić się w wir spacerów pomiędzy półkami. Uwielbiam to, że większość książek mogę wziąć sama z półki, dotknąć ich, przeczytać ich opis. Byłam nastawiona na wypożyczenie co najmniej dwóch książek. Jedną z nich znalazłam, ale pozostałych albo nie było, albo były tak zniszczone, że nie miałabym ochoty ich czytać, albo trzeba było je zamówić z magazynu, a ja nie miałam czasu czekać. Stwierdziłam, że wezmę to, co mi wpadnie w ręce.