Przede mną ogromne wyzwanie – co bowiem można napisać o książce, której autorem jest Jerzy Pilch? Gdyby chciało się dorównać autorowi pod względem kunsztu – chyba niewiele. Nie chcę się też powtarzać (wszak wiele osób już o Pilchu pisało) i umieszczać w tym tekście banałów ani pseudointeligentnych wywodów rodem z Lubimy Czytać. Na poziomie emocjonalnym jest to dla mnie najtrudniejsze jak do tej pory wyzwanie, z braku laku nazwijmy je literackim. Myślę sobie, że nawet napisanie tych wszystkich wypracowań maturalnych poświęconych „Lalce” było łatwiejsze niż stworzenie recenzji pierwszej książki Pilcha, jaką kiedykolwiek czytałam. Z tego względu niniejszy tekst będzie się różnił od tych, które mieliście okazję czytać na moim blogu do tej pory.
Zacznę od tego, że od kiedy tylko pamiętam, Pilch mi się kojarzył. Nie mam tutaj na myśli żadnych fantazyjnych skojarzeń. Zawsze, gdy myślałam o Pilchu, myślałam o pewnej osobie, którą znam – równie inteligentnej i oczytanej. Trochę zatem przez pryzmat tego właśnie człowieka podeszłam do lektury „Mojego pierwszego samobójstwa”. Nie wiem, czy to kwestia postawionego z góry założenia, ale przy bliższym poznaniu poczułam się trochę, jakbym znała nie tę osobę, a właśnie Pilcha. To całkiem zabawne uczucie, gdy czyta się książkę, która oddaje wszystko to, co wyobrażacie sobie na temat życia umysłowego znanego Wam człowieka. I teraz sama już nie wiem, czy pisząc o narratorze tego zbioru opowiadań, pisać będę na pewno o nim czy może jednak dwie figury zleją mi się w jedną tylko dlatego, że wyobraziłam je sobie na podobnym tle? Na to pytanie pewnie nigdy nie znajdę odpowiedzi.
Jeśli chodzi o opowiadania, to każde z nich jest inne. Jedne są lepsze, inne gorsze. Myślę, że błędem byłoby wyznaczenie między nimi granicy, wszak każdy może je osądzić wedle własnego mniemania. „Moje pierwsze samobójstwo” pozostawiło mnie z refleksją, ze każdy może w tych opowiadaniach odkryć co innego i jedynie przygody babki Pechowej przypadną do gustu wszystkim.
Wróćmy jednak do narratora. Jak już wspomniałam, jest inteligentny i oczytany, ma jednak pecha jeśli chodzi o kobiety. Właściwie można by stwierdzić, że jest cholernie samotny. Wciąż szuka tej jednej jedynej, lecz nawet Najpiękniejsza Kobieta Świata nie okazuje się nią być, podobnie jak Największa Miłość Jego Życia. Z kart tych opowiadań bije samotność – bolesna, nasączona alkoholem, zamknięta w pustym, hotelowym pokoju. Narrator tych opowieści, choć chciałby znaleźć miłość, która pozostanie z nim do końca życia, nie potrafi, choć trafniejszym sformułowaniem byłoby z tym wypadku „nie chce”. Dlaczego? Bo słowa na kolejnych stronach tego zbioru to tylko przykrywka, nieumiejętność przyznania się do pewnych rzeczy i konsekwentna próba ich ukrycia. A przede wszystkim ucieczka przed tym, co drzemie gdzieś głęboko. Przed czym? Na to pytanie odpowiecie sobie sami, sięgając po „Moje pierwsze samobójstwo”.
Opowiadania są w niezwykle przyjemny sposób przegadane, pełne ironii, sarkazmu i wspomnień. Z jednej strony niezwykle realistyczne, z drugiej zaś magiczne. I trudno w nich tak właściwie znaleźć punkt, w którym kończy się narrator, a zaczyna Jerzy Pilch (lub odwrotnie). Język jest prosty i dosadny, więc nie każdemu przypadnie do gustu, zwłaszcza, że choć fabułę da się tu odnaleźć, przeplata się ona z dygresjami i toczy niezwykle powoli.
Odnalazłam się w tym zbiorze opowiadań. Pilch idealnie ubrał w słowa uczucia, których ja nie potrafiłam nigdy nazwać. Jemu się to udało, w błyskotliwy i na swój sposób smutny sposób. Żałuję jedynie, że trafiłam na jego twórczość tak późno, bo dla mnie była to literacka uczta. Błagam o więcej.