Gdy Michał (aka Krystian) zaproponował mi jakiś czas temu lekturę swojej książki, byłam zaintrygowana. Uwielbiam małomiasteczkowe historie, w których każdy zna każdego, bo sama pochodzę z małego miasta i doskonale znam realia życia w takich miejscach.
„Ludzie Dobrej Woli” to opowieść, która zaczyna się w momencie, gdy mały Tomek zostaje śmiertelnie potrącony na przejściu dla pieszych przez pijanego kierowcę. Sprawa wydaje się prosta – we wraku samochodu policja znajduje winnego. Prezydent Dobrej Woli, Edward Zawisza, by pomóc pogrążonej w żałobie rodzinie chłopca, oferuje jego bezrobotnemu ojcu pracę w urzędzie miasta. Po czasie okazuje się jednak, że prowincjonalne miasteczko skrywa wiele tajemnic, a historia Tomka staje się przyczynkiem do tego, by je obnażyć.
Tym, co urzekło mnie w tej powieści od pierwszych stron, był styl narracji. Narrator z jednej strony wydaje się być mieszkańcem Dobrej Woli – jest narratorem uczestniczącym, zapraszającym czytelnika do przyjrzenia się wydarzeniom, które miały miejsce w jego mieście. Z drugiej strony, pomimo tego, że narrator jest wszechwiedzący, jest jednocześnie zdystansowany emocjonalnie wobec wydarzeń, o których opowiada. Choć z czasem dowiadujemy się coraz więcej na temat tego, co wydarzyło się w Dobrej Woli, narrator nie traci swojego emocjonalnego dystansu. Nie rezygnuje z niego nawet w momencie, gdy okazuje się, że ludzie sprawujący władzę może i zostają ukarani, ale koniec końców i tak sprawują tę władzę dalej, może tylko w nieco innej formie.
Najsmutniejsze w tej historii jest to, że na koniec nikt już nie pamięta o małym Tomku, od którego wszystko się zaczęło. Bo w gruncie rzeczy zwykły człowiek skazany jest na przegraną w walce z brudną polityką, w której ręka rękę myje, a układ goni układ. „Ludzie Dobrej Woli” niosą jednak ze sobą jeszcze inne przesłanie, dotyczące ludzkiej natury, z którą wiąże się strach przed tym, co „ludzie powiedzą”. W tym kontekście lepiej się nie wychylać, a już na pewno nie wolno donosić, nawet jeśli wiadomym jest, że ktoś popełnia przestępstwo czy wykroczenie. Donosicielstwo jest w małych społecznościach grzechem szczególnym – często z tego powodu wszyscy dookoła wiedzą o przemocy domowej u sąsiadów, ale i tak nikt nie reaguje. Ile razy zdarzyło Wam się oglądać w telewizji reportaż o morderstwie popełnionym przez członka rodziny, w którym wszyscy sąsiedzi jak jeden mąż twierdzili, że „to taki dobry chłopak był, dzień dobry zawsze mówił”, a „rodzina taka zgodna, do kościoła co niedzielę chodzili”?
Sposób narracji i dystans emocjonalny narratora nie wszystkim przypadną do gustu, ja jednak uważam, że to ogromne atuty tej historii. Dzięki nim przesłanie tej opowieści wybrzmiewa o wiele głośniej. Bo taki właśnie mamy klimat na prowincji.
Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Autorowi.