Z debiutancką powieścią Wiktora zetknęłam się prawie trzy lata temu (poczytać o niej można tu) i już wtedy wiedziałam, że będę chciała kontynuować swoją przygodę z jego twórczością. „I tak dalej” z perspektywy czasu nie było książką pozbawioną wad, ale pamiętam, że była to opowieść intrygująca i już wtedy można było wnioskować, że jej autor ma duży talent, który musi tylko odpowiednio rozwinąć. Nakładem Wydawnictwa Papierowy Motyl ukazała się niedawno druga powieść Wiktora, więc mam już kilka przemyśleń dotyczących tego, co stało się z talentem autora przez tych kilka lat.
Jeśli ktoś z Was czytał „I tak dalej” to wie, że nie była to cukierkowa powieść i „Książka, której nigdy nie przeczytasz” też takową nie jest. Jej główny bohater to Zenon, który lat ma już prawie trzydzieści, marzy o tym, żeby napisać książkę, ale za nic nie umie zabrać się do napisania czegokolwiek. Czas upływa mu głównie na udawaniu, że coś pisze (do perfekcji opanował sprawianie w mediach społecznościowych wrażenia, że intensywnie pracuje nad swoim wiekopomnym dziełem) i suto zakrapianych alkoholem i narkotykami imprezach, na które wozi go wynajęty przez ojca szofer. Zenon mieszka z rodzicami – a właściwie z matką, bo ojciec biznesmen rzadko bywa w domu. Matka Zenona też ma problem z używkami i uczęszcza na psychoterapię (ale odniosłam wrażenie, że dla niej to raczej kolejna modna rozrywka, poziom profesjonalizmu jej psychoterapeutki również pozostawia wiele do życzenia).
Zapytać można, o czym jest ta historia? Ze względu na to, że jest ona stosunkowo krótka, bo nie ma nawet dwustu stron, nie chciałabym zagłębiać się w zbyt szczegółowy opis fabuły. Muszę jednak podkreślić, że porównaniu z poprzednim tytułem, „Książka, której nigdy nie przeczytasz” posiada wyraźniej zarysowaną fabułę, bo o ile w przypadku „I tak dalej” można było faktycznie zastanawiać się, o czym ta książka tak właściwie jest, o tyle w tym wypadku nie miałam żadnych wątpliwości. To powieść o wielu współczesnych ludziach z bogatych rodzin, którzy otrzymali od swoich rodziców wszystko poza ich czasem i miłością. Dzięki nieograniczonym środkom finansowym mogą pozwalać sobie na wiele, często destrukcyjnych przyjemności, ale z drugiej strony kompletnie nie umieją szanować pieniędzy, bo nigdy żadnych nie zarobili. Nie mieli zresztą potrzeby zastanowić się nad tym, co tak właściwie chcieliby robić w życiu i w jaki sposób mogliby zarabiać na swoje utrzymanie. Żyją mrzonkami, urojeniami, ale nie umieją pójść o krok dalej i ich zrealizować. Nie wiedzą, jak dostosować się do realiów współczesnego życia, bo nikt ich nigdy nie nauczył, jak radzić sobie w prawdziwym życiu. Żyją pod szklanym kloszem. Pędzą ku autodestrukcji. Taki właśnie jest Zenon.
Drugi niezwykle ważny aspekt, który Wiktor porusza w tej powieści, to rynek wydawniczy i jego realia. Liczy się to, by o książce mówiono jak najwięcej – nie jest ważne, kto i co o niej powie. Dobrze wiemy, że w dobie Internetu nie jest niczym trudnym znalezienie ludzi, którzy za pieniądze gotowi będą napisać określoną liczbę komentarzy na forum czy w innym miejscu w sieci. Jest wiele dzieł kultury, o których słyszymy same superlatywy, a gdy przychodzi co do czego, okazuje się, że treści, które otrzymaliśmy, w żaden sposób nie spełniają naszych oczekiwań. Najważniejsze jednak, że pieniądze się zgadzają i tak też jest w tej historii. Jeśli kogoś stać na to, by stał się znanym pisarzem, nie ma żadnego problemu, może nim być w każdej chwili. Talent jest sprawą drugorzędną – liczą się pieniądze i tania sensacja, która dzieje się gdzieś obok. W takim świecie nawet grafoman ma szansę na napisanie książki, która zostanie okrzyknięta arcydziełem i bestsellerem.
Bardzo lubię styl pisania Wiktora, bo jest dość oszczędny w słowach, a przy tym lekko surrealistyczny i wulgarny w sposób, który mi bardzo odpowiada. „Książka, której nigdy nie przeczytasz” przywiodła mi na myśl „Wzgórze psów” Żulczyka i wiem, że nie jestem w tym odczuciu sama, bo inni recenzenci również o tym wspominali. Dość szybko zagłębiłam się w historii Zenona i trudno było mi się od niej oderwać. Podobało mi się to, że jest to książka wielowymiarowa, więc nie da się jej łatwo zaklasyfikować, a dzięki temu zostawia dość duże pole do interpretacji dla czytelnika. Ta historia jest intensywna i dynamiczna, a przy tym pełna sprzecznych emocji. Świat przedstawiony został w alkoholowo-narkotykowych oparach, ale mimo tego jest do bólu realistyczny. I to chyba właśnie ten realizm najbardziej przypomina mi Żulczyka.
Jedyne, czym byłam rozczarowana, to rozmiar tej książki. Z jednej strony podziwiam Wiktora za to, że tak zgrabnie opowiedział tę w gruncie rzeczy skomplikowaną historię na tak niewielu stronach, z drugiej zaś żywię nadzieję, że następnym razem będę mogła przeczytać ciut dłuższą powieść jego autorstwa. W porównaniu z debiutem zauważam ogromny progres, więc mniej lub bardziej cierpliwie będę czekać na historię numer trzy.
Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Autorowi i Wydawnictwu Papierowy Motyl.