Artur Urbanowicz, Książki, Literatura grozy

[PRZEDPREMIEROWO] „Inkub” Artura Urbanowicza

inkub

Kolejna powieść Artura Urbanowicza, po wielu miesiącach czekania, w końcu już za kilka chwil będzie miała premierę. „Gałęziste” i „Grzesznik”, dwa pierwsze horrory autora, zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Nadszedł zatem czas na powrót na Suwalszczyznę – czy będzie on równie udany jak poprzednie?

„Inkub”, bo o nim mowa, to historia, której akcja dzieje się w małej miejscowości Jodoziory, położonej w powiecie suwalskim. Jest ona owiana nutą tajemnicy. Podobno w latach 70. ubiegłego wieku działy się tam dziwne rzeczy – ilość aktów przemocy, tajemniczych zaginięć, samobójstw i niewyjaśnionych chorób przeczyła statystykom, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę wielkość miejscowości.

Tymczasem mamy rok 2016. W tej samej miejscowości w tajemniczych okolicznościach ginie starsze małżeństwo, a zaraz potem samobójstwo popełnia młody policjant, który interesował się wydarzeniami sprzed czterdziestu lat. Śledztwo prowadzi Vitek – mający litewskie korzenie policjant z komendy w Suwałkach, który nie wierzy w samobójczą śmierć kolegi po fachu. Wkrótce w rzeczonej miejscowości zaczyna się dziać coraz więcej tajemniczych rzeczy. Czy uda się je racjonalnie wyjaśnić, czy też może naprawdę stoi za nimi czarownica, która rzekomo mieszkała kiedyś w Jodoziorach?

Jeśli chodzi o fabułę, pozostanę przy tym krótkim opisie – nie chciałabym się w nią zagłębiać, by nie odebrać Wam radości z odkrywania kolejnych elementów tej skomplikowanej układanki. Na ponad siedmiuset stronach dostajemy historię, która prawie do samego końca nie jest jednoznaczna. Wszystkie hipotezy, które pojawiały się w mojej głowie podczas lektury, zostały prędzej czy później obalone przez autora.

Akcja toczy się dość powoli, ale mimo tego trzyma w napięciu od początku do końca. To z pewnością zasługa dwutorowości akcji – na zmianę obserwujemy dziwne wydarzenia, które miały miejsce w Jodoziorach w latach 70. ubiegłego wieku i śledztwo Vitka. Domyślamy się, że zabieg ten ma prostą przyczynę – te dwie płaszczyzny czasowe są ze sobą w jakiś sposób powiązane. W jaki? By uzyskać odpowiedź na to pytanie, przewracałam kartki tej książki w tempie, które rzadko mi się zdarza. Miałam stosunkowo mało czasu na lekturę, więc czytałam w każdej wolnej chwili – w autobusie, w metrze, przy śniadaniu i obiedzie, a nawet wieczorem w łóżku, choć zaśnięcie po lekturze tej powieści wymagało dużego wysiłku. 😉

Żyjemy w czasach, w których postęp techniki przejął kontrolę nad naszym życiem, a wiele zjawisk, które kiedyś uważane były za nadprzyrodzone, potrafimy wytłumaczyć za pomocą naukowych teorii. A jednak „Inkub”, choć jego akcja w połowie toczy się w czasach zupełnie nam współczesnym, wprowadza nas w inny klimat. Atmosfera jest tutaj ciężka, duszna i spowita mgłą, a na każdym kroku i na każdej kolejnej stronie czujemy na sobie wzrok i oddech czegoś odwiecznego, do szpiku kości przesiąkniętego złem.

„Inkub” zachwyca nie tylko wciągającą fabułą, ale także wspaniałą konstrukcją bohaterów. Główną dobrą postacią jest prowadzący śledztwo Vitek, ale wobec pozostałych postaci trudno wydać tak jednoznaczny osąd. Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie – sugestie, które między wierszami przemycał nam autor, sprawiają, że oceniamy danego bohatera w określony sposób, by za chwilę dziwić się, skąd mogło nam to przyjść do głowy (co z tego, że trzy rozdziały wcześniej nasza teoria wydawała się aż do bólu logiczna). Dzięki temu do końca trudno jest nam odkryć, co tak właściwie dzieje się w Jodoziorach i kto za tym wszystkim stoi.

Skoro już jesteśmy przy tym temacie, muszę wspomnieć, że jeśli chodzi o zakończenia, Artur Urbanowicz nie ma sobie równych. Nie łudźcie się, że w tej książce wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. „Inkub” i jego zakończenie zostawiają w czytelniku uczucie niepokoju, znajome tym, którzy mieli okazję zapoznać się z poprzednimi powieściami autora.

Jestem skłonna stwierdzić, że „Inkub” to najlepsza z dotychczasowych powieści Urbanowicza, głównie dlatego, że jest niezwykle klimatyczna, świetnie napisana, trzyma w napięciu do samego końca, a dzięki licznym zwrotom akcji i rozdziałom, których zakończenia powodują, że aż chce się przewrócić stronę i dowiedzieć się, co stało się dalej, trudno się od niej oderwać. Uważam ponadto, że spośród dotychczasowych powieści autora, „Inkub” daje nam najwięcej do myślenia w kwestii lęków, które kryjemy głęboko pod skórą. A przy tym lokalne klimaty i solidny research, związany z demonologią i czarownicami, nadają tej historii rys autentyczności, który powoduje, że boimy się jeszcze bardziej. Bo kto wie, może ta historia wydarzyła się naprawdę?

Jeśli podobnie jak ja, lubicie bać się podczas lektury, polecam Wam tę cegiełkę. To zdecydowanie najbardziej wyczekiwana przeze mnie premiera tego roku.

A jeśli jesteście dociekliwi, zajrzyjcie koniecznie na profil Artura Urbanowicza na Facebooku, gdzie znajdziecie suplement, który jest świetnym dodatkiem do całej historii.

 

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Autorowi, Wydawnictwu Vesper oraz Agencji Business & Culture.