Carlos Ruiz Zafón, Cmentarz Zapomnianych Książek, Książki, Literatura hiszpańska, Literatura piękna

Cmentarz Zapomnianych Książek #2 – „Gra anioła”

gra anioła

Spośród wszystkich książek, które skłonna byłabym uznać za magiczne, żadna nie zaczarowała mnie tak bardzo jak „Cień wiatru”. Nawet Marquez i Cortazar nie potrafili zafascynować mnie tak, jak zrobił to Zafón. Było w tej powieści coś magnetycznego, przez co trudno było mi się od niej oderwać i zdarza się, że nadal myślę o smutnej historii Juliana i Penelope. Fascynacja przywiodła mnie do drugiej części tego niezwykłego cyklu i dziś mogę się podzielić z Wami moją skromną refleksją, dotyczącą „Gry anioła”.

Tym razem głównym bohaterem powieści nie jest członek rodziny Sempere, choć na kartach tej powieści nie raz spotkamy naszych ulubionych księgarzy. „Gra anioła” to historia Davida Martina – młodego pisarza, który marzy o tym, by wydać wielką powieść, a jednocześnie żyje wielką i niespełnioną miłością do Cristiny, która odwzajemnia jego uczucie, a jednak nie dane jest im być razem. Gdy zatem David otrzymuje propozycję napisania książki, która ma zmienić świat, w zamian za dużą sumę pieniędzy, decyduje się podjąć wyzwanie. Kupuje wymarzony domek z wieżyczką i poświęca się pisaniu, z biegiem czasu zaś zaczyna zauważać, że jego los związał się z losem poprzedniego właściciela tego domu i jednocześnie autora powieść „Lux aeterna”, którą wybrał podczas wizyty na Cmentarzu Zapomnianych Książek…

Porównywanie tej powieści do pierwszej części cyklu nie ma większego sensu, bo choć „Gra anioła” łączy się z „Cieniem wiatru” obecnością rodziny Sempere i Cmentarza Zapomnianych Książek, jest to odrębna historia, o wiele bardziej mroczna. Znajdziemy tu mniej opisów Barcelony, więcej zaś błyskotliwych dialogów. Często nie działo się w tej powieści zbyt wiele, a jednak wciągnęła mnie bez reszty.

Szczerze? Wydaje mi się, że wszystkie słowa tego świata są zbyt oklepane, by opisać uczucia, jakie wzbudziła we mnie „Gra anioła”. Zafón ma ogromny talent do tworzenia barwnych opowieści, napisanych pięknym językiem. Aż chce się chłonąć jego słowa. I aż szkoda, że jego książki tak szybko się kończą.

Druga część cyklu to bardzo smutna powieść, smutniejsza nawet niż „Cień wiatru”, choć myślałam, że nic nie może zasmucić mnie bardziej. Tytułowy anioł jest raczej upadłym aniołem, a gra, którą podejmuje David, może się okazać śmiertelnie niebezpieczna. Pytanie, czy stworzenie dzieła wybitnego, rewolucyjnego zawsze musi się wiązać z zaprzedaniem swojej duszy, wciąż tkwi w mojej głowie, choć od lektury minęło już całkiem sporo czasu.

Uwielbiam obraz miłości, jaki serwuje Zafón – niemożliwej do spełnienia, wywołującej ból, a nawet takiej, która nigdy nie powinna się zdarzyć. Urzeka mnie klimat – mroczny i niepokojący, który sprawia, że czytam z zapartym tchem i bijącym z emocji sercem. Potrafię bez reszty utonąć w takiej wielowarstwowej historii i zgubić się w labiryncie intryg, w którym błądzą bohaterowie.

Właśnie, bohaterowie. Nie będzie przesadą, gdy napiszę, że są wyjątkowi. Uderza w oczy ich wyrazistość i to, jak misternie zostali skonstruowani. Do tej pory mam w pamięci ich portrety i teraz myślę już nie tylko o historii Juliana i Penelope, ale także o Davidzie i Cristinie. I chyba przez długi czas nie przestanę.

Teraz mogę już z większą dozą pewności, której nie miałam po lekturze zaledwie jednej części cyklu, stwierdzić, że Zafón ma rzadko spotykany talent. Nie chodzi mi o to, w jak wspaniały sposób pisze, jak barwnego języka używa i jak bardzo plastyczne są jego opisy. Większość książek czytam i po jakimś czasie nie jestem w stanie wymienić nawet imion bohaterów, nie mówiąc już o fabule. „Cień wiatru” i „Gra anioła” to jednak zupełnie inna bajka. Zapadły mi w pamięć jak żadne inne powieści i myślę, że długo jeszcze o nich nie zapomnę.

Powyższy tekst nawet w połowie nie oddaje emocji, jakie towarzyszyły mi podczas lektury. Chciałabym kiedyś móc je opisać, ale boję się, że nigdy mi się nie uda, więc zostawiam tutaj to, co udało mi się napisać licząc, że odnajdziecie jakiś sens w moim małym chaosie. 🙂