Gdy w pewien letni, deszczowy dzień wsiadałam do pociągu relacji Łuków-Warszawa, nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, że bardziej odpowiednim sposobem spędzenia wówczas czasu byłoby obejrzenie kilku odcinków serialu. Niestety, popełniłam błąd i przeglądając bibliotekę rodziców mojego chłopaka, natrafiłam na „Dziewczynę z pociągu”. Niewiele myśląc, pożyczyłam tę pozycję, by umiliła mi podróż i po zajęciu wygodnego miejsca z zapałem zaczęłam czytać.
Podróż minęła, a ja byłam rozczarowana. Stephen King nie mógł się oderwać przez całą noc, a ja czytałam przez dwie godziny i nudziłam się jak mops? Coś musi być nie tak. Powinnam zatem gorliwie czytać dalej i czekać na moment, w którym w końcu nie będę mogła się oderwać. Niestety, nie nadszedł on nigdy. Nie umiałam sobie z tym poradzić. Jak mogłam tak bardzo nie polubić książki, którą zachwycił się Stephen King? Myślę, że Stephena spotkała bardzo nieprzyjemna sytuacja – „Dziewczyna z pociągu” była jedyną nieprzeczytaną książką, którą posiadał w domu, a ponieważ wyłączono mu Internet i prąd, nie mógł znaleźć sobie innego zajęcia. Nadszedł wieczór, zrobiło się ciemno, a słabnące światło latarki podświetlało biednemu Stephenowi kolejne strony rzeczonego bestsellera. Zapewne nie mógł zasnąć i musiał się czymś zająć, dlatego czytał przez całą noc. Albo po prostu zainkasował za polecenie „Dziewczyny…” niezłe pieniądze.
Paula Hawkins stworzyła tak irytującą i skupiającą na sobie uwagę bohaterkę, że nie byłam w stanie zwrócić uwagi na cokolwiek innego. Pewnie jeśli byłaby tylko alkoholiczką, mogłabym jej współczuć. Niestety, gdyby Rachel istniała naprawdę, nie chciałabym jej poznać – jest zbyt męczącą osobą, a przy tym bardzo nieciekawą i bezbarwną. Kilka razy obiecywałam sobie, że jeśli w kolejnym rozdziale nie zrobi niczego ze swoim życiem, odłożę tę książkę na półkę i nigdy do niej nie wrócę.
Mogłabym nawet wybaczyć Pauli Hawkins główną bohaterkę, gdyby fabuła książki miała mi coś do zaoferowania. Niestety, akcja ciągnęła się jak flaki z olejem, a rozwiązanie „wstrząsającej” zagadki było przewidywalne aż do bólu. Każdy, kto choć raz na jakiś czas czytuje kryminały lub thrillery, szybko mógłby wydedukować, kto zabił. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że musi to być osoba, którą czytelnik poznaje na kartach powieści, a nie zupełnie przypadkowy człowiek pojawiający się dopiero na przedostatniej stronie.
Nie odłożyłam tej powieści na półkę, choć sobie to obiecywałam, bo nie potrafię ocenić książki, której nie przeczytałam w całości. Żałuję jednak, że nie spełniłam tej obietnicy, bo „Dziewczyna z pociągu” zostawiła mi uczucie, jakbym przez całą noc podróżowała trzecią klasą w najgorszym składzie PKP na trasie Kraków-Gdańsk. A mogłam przecież wysiąść na pierwszej lepszej stacji.