Już od dawna koleżanki polecały mi Zafóna. Od dawna też miałam na mojej liście książek do przeczytania zapisany „Cień wiatru”. Okazji do lektury jednak brakowało. Z pomocą przyszła mi jak zawsze Biedronka (szczerze polecam i nie rozumiem niewybrednych komentarzy niektórych czytelników na temat kupowania książek w supermarketach i dyskontach). Za każdym razem, gdy jestem na zakupach, spacer po sklepie kończy się grzebaniem na półce z tanimi książkami. Tym razem można było kupić kieszonkowe wydania w cenie 9,99 zł za sztukę. Zastanawiałam się, czy wziąć Link czy może jednak Kavę, gdy nagle w mojej dłoni znalazł się „Cień wiatru”. Nie zastanawiałam się ani chwili i już po pięciu minutach książka Zafóna była bezpieczna w moim mieszkaniu.
Nie wiedziałam do końca, czego się spodziewać. Nie czytałam wcześniej opisów tej powieści, więc tak właściwie kupiłam ją zupełnie w ciemno. Jak to zwykle bywa, gdy dokonam zakupu nowej książki, usiadłam wygodnie, obejrzałam ją z każdej strony, przekartkowałam, powąchałam i przeszłam do lektury opisu na tylnej okładce. Był on na tyle intrygujący, że wiedziałam, że urlop spędzę właśnie z tą książką.
Głównym bohaterem tej powieści jest Daniel Sempere – syn księgarza. Pewnego dnia, gdy chłopiec ma już dziesięć lat, ojciec zabiera go na spacer po Barcelonie, który zakończy się odkryciem fascynującej tajemnicy. Panowie docierają do Cmentarza Zapomnianych Książek – miejsca, w którym znaleźć można zapomniane i przeklęte książki. Daniel ma wybrać jedną z nich i ocalić ją od zapomnienia. Decydując się na „Cień wiatru” Juliana Caraxa nie wie jeszcze, że te wybór wpłynie na całe jego życie. Po lekturze książki Daniel jest zachwycony i postanawia odnaleźć inne książki tego autora. Okazuje się jednak, że wszystkie zostały zniszczone, a dodatkowo ktoś próbuje zniszczyć również egzemplarz, który posiada Daniel.
Gdy zaczęłam czytać „Cień wiatru”, nie mogłam się od niego oderwać. Okazało się bowiem, że nie tylko opis tej książki był intrygujący, bo tym samym słowem można by opisać jej treść. Co i rusz natykałam się na zagadki związane z życiem i twórczością Juliana Caraxa, z zapartym tchem przewracałam strony i czytałam z wypiekami na twarzy.
Historia opowiedziana przez Zafóna jest magiczna. Gwarantuję, że każdy czytelnik, którego cechuje wrażliwość, odda tej książce swoje serce. Ja zakochałam się w poetyckim języku, kunszcie autora i nastrojowym klimacie Barcelony. Śmiałam się z dowcipów Fermina Romero de Torres, kibicowałam Danielowi w odkrywaniu kolejnych faktów i wzruszałam się, gdy poznawałam dramat Juliana Caraxa.
Dla mnie „Cień wiatru” to przede wszystkim piękna, choć smutna opowieść o miłości. Jej ogromną zaletą jest nieprzewidywalność – dopiero w końcówce książki można domyślić się kilku faktów, ale i tak całe rozwiązanie musiał mi pokazać autor. Fabuła raz jest stosunkowo statyczna, raz niezwykle dynamiczna, ale nawet przez chwilę nie nudziłam się z powieścią Zafóna. Historia jest wielowątkowa, ale świetnie skonstruowana, każdy z wątków jest niezwykle czytelny i wszystkie pięknie się ze sobą splatają, by dać czytelnikowi na koniec rozwiązanie zagadki Caraxa. Pod tym względem kunszt autora „Cienia wiatru” przypomina mi Alexandra Dumasa i jego wspaniałego „Hrabiego Monte Christo”, którego historia zawiera niezwykle wiele wątków, autor zaś umiejętnie je ze sobą łączy.
Miłośnikom niebanalnych powieści poruszających banalne tematy, „Cień wiatru” z pewnością przypadnie do gustu. Ja pokochałam styl Zafóna i z pewnością sięgnę po inne jego powieści, by jeszcze raz wybrać się na Cmentarz Zapomnianych Książek.