Książki, Satyra

Niezwykły stulatek i jego życie pełne przygód

stulatek

O „Stulatku…” nie słyszałam nigdy, choć to bestsellerowa powieść, a adaptacja też odbiła się dosyć głośnym echem. Pokazuje to chyba dość wyraźnie, jaki mam stosunek do list najlepiej sprzedających się książek. Gdybym chciała ująć moje zdanie na ten temat w jednym zdaniu, stwierdziłabym, że „nie leży to w kręgu moich zainteresowań”. Nie znaczy to oczywiście, że nie kupuję takich książek – robię to nawet często, ale nie należę do osób, które z wypiekami na twarzy śledzą zapowiedzi najnowszych wydań. Na „Stulatka…” trafiłam przypadkiem, spodobała mi się okładka, przeczytałam, że śmiechu ma być co nie miara i poczułam się zachęcona do zakupu. To tyle tytułem wstępu.

Książka opowiada historię Alana Karlssona, stuletniego mieszkańca domu spokojnej starości, znudzonego pobytem w tym miejscu. Dokładnie w dniu swoich setnych urodzin Alan postanowił otworzyć okno i uciec. Udał się na dworzec, by wsiąść w pierwszy lepszy autobus, który zawiezie go byle gdzie. Przez przypadek wplątuje się w sprawę, która ma duży związek z interesami gangsterów, musi więc przed nimi uciekać razem ze spotkanymi w drodze kompanami. Całość przeplatana jest epizodami z przeszłości Alana, w których główne role odgrywają znane postaci ze świata polityki.

Trudno jest pisać o tej książce, nie mogąc zdradzić jednocześnie ważnych szczegółów dotyczących fabuły. Musicie mi zatem uwierzyć na słowo, że jest to naprawdę zabawna powieść. Autor pisze w bardzo lekki sposób, dzięki czemu „Stulatka…” czyta się niezwykle przyjemnie. Myślę, że najlepszym dowodem na to, że powieść Jonassona jest świetną komedią, będzie ilość zdziwionych spojrzeń współpasażerów z tramwaju, gdy zaśmiewałam się pod nosem podczas czytania. Historia Alana jest nierealna i absurdalna, ale to właśnie jest jej największym atutem. Autorowi udało się napisać książkę, która jest fikcyjna i przerysowana aż do granic, a mimo to niezwykle wciągająca. Całość dopełnia szczypta sensacji i kryminalnych epizodów oraz przegląd najważniejszych wydarzeń z historii XX wieku.

Dość już pisania o fabule, zajmijmy się głównym bohaterem. Jonasson stworzył fantastyczną kreację. Alan Karlsson to prostolinijny człowiek, który zawsze mówi szczerze o tym, co leży mu na sercu. Bez żadnego wahania potrafi przyznać się nowo poznanemu mężczyźnie do popełnienia kradzieży. Nie interesuje się polityką, więc nie potrafi wyczuć, jak powinien rozmawiać z osobami o określonych poglądach, przez co czasem zdarzało mu się wpaść w tarapaty. O dziwo, jego prostolinijność zazwyczaj przynosi mu szczęście i dzięki niej udaje mu się wybrnąć nawet z największych opresji. Z pewnością nie jest typem nieudacznika, choć kilka zdań, które napisałam na początku tego akapitu, mogłoby na to wskazywać. Można odnieść wrażenie, że stulatek urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. Powieść zawdzięcza szczególny urok właśnie kreacji Alana.

Na koniec napiszę kilka słów o adaptacji „Stulatka…”. Do seansu zasiedliśmy wspólnie z moim chłopakiem. Zachwalałam książkę pod niebiosa, obiecując mu, że obejrzymy świetną komedię. Niestety, byliśmy bardzo rozczarowani. Gdy tylko skończyliśmy oglądać film, Piotrek skwitował go jednym zdaniem: „Boże, jakie to było nudne”. Miał rację. Film nawet w połowie nie był tak dobry jak książka. Mnóstwo wątków zostało zmienionych niepotrzebnie, gdybym nie czytała powieści, trudno byłoby mi w adaptacji odnaleźć związek przyczynowo-skutkowy między niektórymi wątkami. Całość ciągnęła się jak flaki z olejem.

Podsumowując – polecam książkę Jonassona wszystkim, którzy lubią się dobrze bawić podczas lektury. Powieść jest nieprzewidywalna i dzięki temu czyta się ją bardzo szybko. Pamiętajcie tylko o tym, że w miejscach publicznych czytacie ją na własną odpowiedzialność, bo gwarantuje ona niekontrolowane wybuchy śmiechu. Film zaś polecam tylko osobom, które cierpią na bezsenność, bo myślę, że byłby dobrym lekarstwem na tę dolegliwość. 🙂