Książki, Literatura piękna

Skandynawskie demony, komputerowy świat i dramat 1968 roku

niksy

Chyba każdy z nas nosi gdzieś głęboko w sercu swojego demona. Tytułowe Niksy również są takimi demonami. Starają sie nas do siebie przyciągnąć, a potem dogłębnie nas ranią i zmieniają całe nasze życie. Dziadek głównego bohatera podobno przywiózł niksę z Norwegii, z której wyemigrował jako młody chłopak. Cóż, jeśli rzeczywiście tak się stało, duszek solidnie namieszał w życiu jego rodziny.

Głównym bohaterem powieści jest Samuel – wykładowca akademicki, którego głównym zajęciem w wolnych chwilach jest gra komputerowa typu MMORPG o nazwie Elflandia. Duża liczba graczy może grać w tę grę w tym samym czasie – tworzą gildie i współnie zabijają potwory, zdobywają skarby oraz przenoszą się na kolejne poziomy. Samuel jest uzależniony od gry. Trudno mu się dziwić, jego dzieciństwo nie należało do udanych. Gdy był jeszcze dzieckiem, przyjaźnił się z chłopcem o imieniu Bishop i skrycie podkochiwał się w jego siostrze (doszło między nimi nawet do pocałunku). Niestety, sielankę przerywa niespodziewany wyjazd jego całej rodziny jego przyjaciela. Dodatkowo Samuela opuszcza również matka. Elflandia jest jedynym miejscem, w którym nasz bohater może się skryć.

Sęk w tym, że kilka lat wcześniej Samuel podpisał kontrakt i zainkasował zaliczkę na poczet książki, która nigdy nie powstała. Teraz ma do wyboru dwa rozwiązania: spłatę pieniędzy wraz z odsetkami albo odszukanie matki i napisanie o niej książki. Matka Samuela zaatakowała bowiem znanego polityka i została oskarżona o terroryzm. Próba sprostania wymaganiom wydawcy okaże się podróżą, podczas której nasz bohater pozna historię swojej matki i zmierzy się ze swoją niksą.

Książka Nathana Hilla wzbudziła duże emocje. Jedni ją kochają, drudzy uważają, że to nic nadzwyczajnego. Na mnie „Niksy” zrobiły ogromne wrażenie. Wbrew pozorom jest to historia matki Samuela, naznaczona bólem i niesprawiedliwością, które na zawsze zmieniły jej życie, a przy okazji również życie jej bliskich.

Autor mistrzowsko miesza ze sobą różne gatunki literackie, tworząc przerysowaną i błyskotliwą powieść. Z jednej strony niezwykle zabawna, z drugiej aż do bólu smutna. Wiele wymiarów i wiele wątków służy Hillowi po to, by ukazać problemy, z jakimi zmaga się amerykańskie społeczeństwo. Choć pełno w niej truizmów, czyta się ją szybko i na swój sposób wzrusza ona czytelnika.

Czy jest to powieść przegadana? Może trochę. Gdy zamykałam „Wzgórze psów” Żulczyka, miałam poczucie, że każda strona była w tej książce po coś. „Niksy” być może trochę bym okroiła o najbardziej irytujący mnie wątek, czyli ten poświęcony Samuelowi i jego ukochanej z dzieciństwa, w której na swój urojony sposób wciąż był zakochany.

Mimo niedociągnięć skołonna jestem stwierdzić, że uwielbiam tę książkę. Wygrywa historią matki Samuela, która poruszyła mnie do głębi. To tak właściwie ta opowieść była motorem napędzającym lekturę powieści Hilla. Nie sposób odmówić jej rozmachu, który można by nieco przytemperować tak, by historia nie straciła sensu. Dla mnie tym sensem była refleksja na temat wpływu bagażu kulturowego, który nosimy na barkach, na nasze życie.