Kryminał, Książki

Nie bój się, opowiedz mi o swoim bólu

nie bój się

Tradycji stało się zadość. Sięgając po pierwszą w swoim życiu książkę Lisy Gardner, wybrałam tę, której opis wydał mi się najbardziej ciekawy. Czy dziwi mnie to, że okazała się ostatnim póki co tytułem z serii o detektyw D.D. Warren, który ukazał się w Polsce? Na pewno mniej niż fakt, że autorka naprawdę mrocznych thrillerów, w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku pisywała niezbyt poczytne romanse pod pseudonimem Alicia Scott.

Na szczęście „Nie bój się” romansem nie jest, bo istniałoby spore prawdopodobieństwo, że ucięłabym sobie przy nim drzemkę (jak przy większości współczesnych książek tego typu). Ale ponieważ uwielbiam kryminały, sensacje i thrillery, to ochoczo zabrałam się do czytania. Początkowo byłam przerażona i wszystkim dookoła opowiadałam o tym, jak straszną książkę czytam. Cóż, gdy czytałam „Pierwszy śnieg” Jo Nesbø, też niesamowicie się bałam. Głównie dlatego, że taka już jestem i potrafię bać się każdej, nawet najgłupszej rzeczy. Oczywiście po kilkudziesięciu stronach przyzwyczaiłam się i strach minął. Z „Nie bój się” było podobnie.

Każdy, kto jeszcze nie czytał tej książki, zadaje sobie teraz pewnie pytanie: „Czego ona się tak bała?”. Spieszę z wyjaśnieniem. Główną bohaterkę powieści – detektyw D.D. Warren, poznajemy w momencie, gdy sama, po pracy, odwiedza miejsce, w którym dokonano makabrycznej zbrodni. Zamordowana została młoda kobieta, z której ciała wycięte zostały fragmenty skóry. Na szafce nocnej napastnik zostawił butelkę szampana, dwa kieliszki, kajdanki i czerwoną różę. Dziwnym trafem na miejscu zbrodni pojawia się również morderca, który zrzuca główną bohaterkę ze schodów. Sześć tygodni później pani detektyw zmaga się ze skomplikowaną kontuzją, która powoduje ogromny ból i utrudnia jej normalne funkcjonowanie. Nie pamięta też, co stało się tamtej nocy w mieszkaniu zamordowanej kobiety.

Panowie zapewne wiedzą doskonale, jak to jest, gdy kobieta się uprze. Nie ma wtedy zmiłuj, prawda? Detektyw Warren również uparła się, że schwyta mordercę. Jedynym, co może jej w tym przeszkodzić, jest ból, który odczuwa przy każdym ruchu. Żeby się z nim uporać, udaje się do psychiatry – doktor Adeline Glen, która specjalizuje się w leczeniu bólu techniką nazywania bólu po imieniu i wykorzystuje w swojej pracy wewnętrzny model rodzinny. Nie udało mi się niestety dotrzeć do żadnych informacji, dotyczących wykorzystywanych przez doktor Glen metod.

Narracja prowadzona jest trójnasób – w trzeciej osobie, gdy opowiada o poczynaniach detektyw Warren i w pierwszej osobie, gdy przytaczane są losy doktor Glen. Oprócz tego raz na jakiś czas pojawia się jeszcze inny pierwszoosobowy bohater – morderca. Mi osobiście ten zabieg bardzo się spodobał, bo dzięki niemu mogłam się zagłębić w historię doktor Glen i jej rodziny, która była dla mnie najbardziej ciekawym wątkiem w całej powieści. Stawiał on bowiem przed czytelnikiem pytanie, co jest ważniejsze w kwestii rozwoju osobowości człowieka – geny czy środowisko? Jako psycholog znam oczywiście odpowiedź na to pytanie – w skrócie brzmi ona: „To zależy”. 🙂

Myślicie sobie pewnie teraz, Drodzy Czytelnicy, że to przykre, że wątek zbrodni nie interesował mnie najbardziej, bo przecież powinien. Być może, ale ja nie uznałabym tego za wadę. Książki, w których nie odnajduję żadnego wątku, który przykułby moją uwagę, mogłabym uznać za niewarte przeczytania. A że w tej akurat zaintrygował mnie ten konkretny wątek… No cóż, zboczenie zawodowe. 😉

Od pierwszej strony czytałam „Nie bój się” z zapartym tchem. Wszystko było tak dziwne i straszne, że trudno było złożyć fakty w jedną całość, dlatego chłonęłam tę książkę jak gąbka wodę, by dowiedzieć się czegoś więcej. I nawet pomimo tego, że przez jedno dosyć wyraźne zdarzenie nie jest trudno domyślić się, kto zabijał, to wciąż motywy pozostają nieznane. Dlatego nawet ze świadomością tego, kto był mordercą, fascynacja powieścią pozostała ze mną aż do ostatnich stron.

Dawno nie czytałam żadnego thrillera ani kryminału, którego głównym bohaterem byłaby kobieta. A nawet jeśli, to po około dwudziestu stronach odkładałam go na półkę. Mężczyźni w roli głównych bohaterów podobają mi się bardziej (może dlatego nie znoszę kobiecej literatury?), ale po przygody detektyw Warren na pewno jeszcze sięgnę. Nie zdecydowałam jeszcze, którą powieść wybiorę tym razem. Kto czytał wcześniejsze książki z serii – ręka w górę i koniecznie dajcie znać, które z nich są najbardziej warte przeczytania. 🙂