Książki, Literatura grozy, Stephen King

Stephen King #24 – „Misery”

misery

Uwielbiam statyczne historie. Pisząc „statyczne” mam na myśli takie, których akcja dzieje się w większości w jednym miejscu. Lubię historie przegadane, jak „Dwunastu gniewnych ludzi”. Lubię skupić się na postaciach, ich słowach, ich zachowaniach, a umieszczenie akcji w jednym miejscu znacząco mi to ułatwia. Wydaje mi się, że opowiedzenie historii, w której akcja nie goni na łeb na szyję jest ogromną sztuką i niewielu autorów byłoby w stanie jej podołać. 

„Misery” jest właśnie taką książką. Akcja tej powieści toczy się w domu Annie Wilkes, wiernej fanki Paula Sheldona – pisarza poczytnych romansideł, których główną bohaterką jest Misery Chastain. Została ona jednak uśmiercona przez Paula, któy postanowił zająć się pisaniem ambitniejszych powieści. Pewnego dnia Paul jadąc samochodem podczas śnieżycy i po kilku głębszych ulega wypadkowi. Zostaje odnaleziony przez Annie Wilkes, która jest byłą pielęgniarką. Mężczyzna odzyskuje przytomność w jej domu. Ona doskonale wie, kim jest Paul, a on świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że jej powrót do domu z najnowszą książką, w której Misery umiera, nie zwiastuje nic dobrego. Życie Paula zamienia się w piekło.

Sęk w tym, że Annie nie jest jedynie byłą pielęgniarką. Przy okazji nie należy ona do zbyt zrównoważonych osób. Szczerze? Jest przerażająca. Jeszcze nigdy żadna paranormalna postać nie przestraszyła mnie tak bardzo, jak Annie. Atmosfera ze strony na stronę robi się coraz bardziej gęsta, a King perfekcyjnie dozuje napięcie. Annie w jednej chwili okazuje Paulowi miłość, w drugiej wpada w kilkuminutowe odrętwienie, a w trzeciej karze Paula za zachowanie, które nie przypadło jej do gustu.

Jest to z pewnością pozycja dla wymagających czytelników – jeśli oczekujecie lekkiej, łatwej i przyjemnej powieści grozy, możecie się srogo rozczarować. W tę powieść trzeba się wczuć, czytać ją z uwagą, momentami może wydawać się nieco nudna, zwłaszcza na początku, gdy jest w niej trochę chaosu. Jednak z każsą kolejną stroną coraz trudniej się od niej oderwać, Annie odkrywa bowiem przed nami kolejne psychopatyczne oblicza. Moim zdaniem King świetnie poradził sobie z nakreśleniem jej portretu psychologicznego. Jej perfekcyjność, sadyzm, nieobliczalność, umiejetność przewidzenia każdego ruchu Paula przerażały mnie do tego stopnia, że miałam ochotę odłożyć tę książkę na półkę i szczelnie owinąć się kołdrą, a jednak jednocześnie jakaś siła kazała mi przewracać strony dalej. Bardzo chciałam dowiedzieć się, jak ta historia się skończy i czy Paul, w wyniku długotrwałego oddziaływania silnych czynników stresowych, sam dozna kryzysu zdrowia psychicznego.

Całość jest niezwykle emocjonalna, momentami dramatyczna, stresująca. Prosta konstrukcja jedynie potęguje to wrażenie. To moja druga książka Kinga. O ile „Joyland” w ogóle nie przypadł mi do gustu i pamiętam z niego jedynie wieczne rozważania głównego bohatera na temat jego dziewczyny, o tyle „Misery” na długo zostanie mi w pamięci. King nie potrzebował duchów, chodzących trupów, zaklęć, magii ani zjawisk paranormalnych, by stworzyć jedną z najbardziej przerażających książek, jakie kiedykolwiek czytałam. Przygotujcie się na solidną dawkę permanentnego napięcia podczas lektury.