Nie na temat

Kim chciałam zostać, gdy dorosnę? O marzeniach z dzieciństwa i życiu, które je zweryfikowało

psychologia

Pamiętam, że gdy pierwszy raz „na poważnie” zastanawiałam się nad tym, kim chcę być, gdy dorosnę (a miałam wówczas chyba siedem lat), mówiłam wszystkim, że będę ornitologiem albo pilotem wycieczek zagranicznych. Nie pytajcie, dlaczego wpadłam akurat na takie pomysły, sama do tej pory wspominam to z lekkim rozbawieniem. Potem, gdy byłam starsza, wpadłam na inny genialny pomysł, który zaważył na całym moim życiu. W tym wypadku również nie wiem, jak to się stało, ale wymyśliłam sobie, że jeśli chodzi o studia, w grę wchodzi tylko psychologia i koniec. Nie rozważałam nawet innych możliwości.

Jak zrezygnować z marzeń?

Na przekór wszystkim wybrałam w szkole średniej klasę humanistyczną (och, gdybym wtedy wiedziała, jak bardzo interdyscyplinarną dziedziną jest psychologia…). Żeby było zabawniej, na maturze w zakresie rozszerzonym oprócz języka polskiego i historii zdawałam także matematykę, a moja wspaniała nauczycielka, która przygotowywała mnie do tego egzaminu, cały czas namawiała mnie, bym jednak wybrała politechnikę. Po co mi była matura z matematyki? Nie wiem, ale uwielbiałam siedzieć wieczorami z nosem w zbiorze zadań – byłam wtedy tylko ja i cyferki, cały świat dookoła nie istniał.

Zdałam maturę, dostałam się na wymarzone studia i byłam coraz bliżej spełnienia marzenia o byciu neuropsychologiem. Przez trzy lata uczyłam się różnych rzeczy, czasem ciekawych, czasem niekoniecznie i czekałam tylko na moment, gdy pod koniec trzeciego roku będę wybierała specjalizację, dzięki czemu dwa ostatnie lata studiów spędzę na nauce tego, co rzeczywiście mnie interesuje. W czasie, który poprzedzał wybór specjalizacji zauważyłam, że największą przyjemność sprawiła mi nauka psychometrii. Jest to dziedzina, zajmująca się testami psychologicznymi – zarówno w aspekcie teoretycznym, jak i praktycznym.

Nadszedł maj, czas wyboru specjalizacji. Od jakiegoś czasu planowałam, że oprócz wymarzonej neuropsychologii wybiorę także psychometrię stosowaną. Bardzo się wahałam, wiedziałam bowiem, że by zostać neuropsychologiem potrzebuję ukończyć podyplomową specjalizację z psychologii klinicznej. Ostatecznym ciosem był mój udział w spotkaniu informacyjnym dotyczącym specjalizacji, o której marzyłam. Okazało się bowiem, że nawet gdybym została pełnoprawnym neuropsychologiem, to i tak nie znalazłabym pracy w zawodzie. Do rejestracji został tydzień, a ja nie wiedziałam co robić. Czułam się, jakby dziesięć ostatnich lat mojego życia po prostu się zawaliło. Musiałam nagle wziąć się w garść, zacząć myśleć o swojej przyszłości i zrezygnować z tego, co planowałam do tej pory. Nie było łatwo. Nie mówiłam bliskim o tym, jak bardzo czułam się wówczas zagubiona.

Alternatywny wybór

Pozostała mi jedynie zmiana perspektywy. Wciąż miałam przed sobą możliwości rozwoju, w ostatniej chwili wybrałam więc psychologię zdrowia i rehabilitacji, a na psychometrię zapisałam się w drugiej turze. Próbowałam odnaleźć w tym wszystkim siebie, ale nie było łatwo. Uwielbiałam zajęcia, na których uczyłam się polskiego języka migowego, a na zajęciach o autyzmie nudziłam się jak mops. Skupiłam się na psychometrii, która znów zabrała mnie w cudowny świat liczb. Dużo myślałam o tym, czym mogłabym się tak właściwie zająć po studiach. Przeglądałam oferty studiów podyplomowych, bo chciałam jak najwcześniej wybrać coś dla siebie i przestać żyć w niepewności.

Wyboru dokonałam bardzo szybko. Chciałam zająć się czymś związanym z diagnozą psychologiczną, a mój wybór padł na psychologię transportu. Po ukończeniu takich studiów można wykonywać badania kierowców. W mojej głowie nadal kłębiło się mnóstwo myśli – nigdy nie jeździłam samochodem i wiedziałam, że będę musiała udać się na kurs prawa jazdy. Byłam tym przerażona, ale postanowiłam, że podejmę się tego wyzwania. W międzyczasie, w połowie piątego roku, znalazłam pracę w przychodni i szybko ją polubiłam – kontakt z klientem bywa czasem trudny, ale odnalazłam w sobie ogromne pokłady zdolności interpersonalnych i polubiłam pracę w środowisku medycznym. Wiedziałam już wtedy, że praca z kierowcami, którzy na badania kierowani są między innymi przez lekarzy medycyny pracy, jest dobrym pomysłem.

Kolejne wyzwanie

Postanowiłam jednak najpierw zrobić sobie pół roku wolnego od uczelni na uporządkowanie różnych spraw – na początku września miałam zacząć mieszkać ze swoim chłopakiem i rozpocząć kurs prawa jazdy. Wybrałam studia na uniwersytecie, którego jestem absolwentką. Wydział Psychologii UW oferuje studia podyplomowe z psychologii transportu w dwóch edycjach – wiosennej i jesiennej. Postanowiłam więc zaczekać z rozpoczęciem studiów do marca.

W grudniu, gdy tylko zobaczyłam, że można się już rejestrować, pobiegłam z dokumentami do sekretariatu, wywołując u pracujących tam pań uśmiech z powodu szybkości mojego działania. Złożyłam swój życiorys i dyplom i musiałam uzbroić się w cierpliwość, bo rekrutacja trwała do końca stycznia. Wówczas zostałam zaproszona na rozmowę rekrutacyjną, od której zależało, czy zostanę przyjęta. Gdy zobaczyłam na stronie internetowej wyniki, chciałam śmiać się i płakać jednocześnie. Zostałam zakwalifikowana, ale niestety nie wszystkie osoby, które wzięły udział w rekrutacji, spełniły warunki, przez co zmuszona byłam czekać do zakończenia drugiej tury rejestracji by dowiedzieć się, czy studia ruszą. Jak zawsze sprzyjało mi szczęście – zebrała się odpowiednia grupa osób i mogłam zacząć przygotowywać się mentalnie na rozpoczęcie studiów.

Jak właściwie wyglądają takie studia?

W ubiegły weekend miałam pierwszy zjazd. Odbywają się one co dwa tygodnie, w sobotę i niedzielę, w dosyć znośnych godzinach – zazwyczaj zaczynamy o 9:00 lub 10:00 i kończymy w okolicach 14:00-16:00. Póki co mamy tylko i wyłącznie zajęcia wykładowe, które zakończą się w połowie drugiego semestru egzaminem, a następnie przejdziemy do zajęć praktycznych. Studia trwają dwa semestry, a na ocenę końcową składa się ocena z egzaminu i z trzech najważniejszych przedmiotów, które mają formę ćwiczeń. Po ukończeniu studiów otrzymujemy świadectwo, z którym musimy udać się do Urzędu Marszałkowskiego, gdzie otrzymujemy numer prawa wykonywania zawodu. Potem pozostaje jeszcze tylko kwestia wyrobienia odpowiedniej pieczątki, znalezienia pracy i będę mogła zacząć spełniać się zawodowo.

Jest jeszcze jeden plus moich studiów. Teoretycznie każdy może korzystać ze zbiorów Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, ale w praktyce ogranicza się to jedynie do możliwości korzystania z książek na miejscu. Jako słuchacz studiów podyplomowych mam prawo do korzystania z biblioteki na takich samych zasadach, jak studenci. Wystarczy wyrobić kartę biblioteczną (koszt to 10 złotych) i można cieszyć się możliwością zabierania książek do domu. Zasoby są naprawdę ogromne, a dodatkowo każdy sam krąży między półkami i wybiera sobie pozycje do wypożyczenia. Ja póki co postanowiłam wybrać dwie książki. Pierwsza z nich to „Fobos”, na którego skusiłam się po przeczytaniu recenzji Izy z bloga Gwiezdne Kroniki, którą serdecznie pozdrawiam. 🙂 Druga to powieść Katherine Pancol pt. „Żółte oczy krokodyla” – nie słyszałam o niej wcześniej i wybrałam ją właściwie przypadkiem, niedługo okaże się, czy będę żałowała.

Wielu z moich znajomych, gdy mówię im, co studiuję, nie wiedzą o istnieniu takich badań dla kierowców. Jeśli będziecie ciekawi, jak to dokładnie wygląda, chętnie napiszę coś więcej po zakończeniu pierwszego semestru. Przyznam szczerze, że od początku istnienia tego bloga myślałam o tym, że byłoby wspaniale, gdyby znalazł się tutaj też kącik dla rzeczy niezwiązanych z książkami, którymi chciałabym się podzielić. Nie będą to częste posty, ale raz na jakiś czas chyba mogę napisać coś nie na temat, prawda? 🙂